Przez Wielką Salę przebiegł wzdłuż i wszerz szum łopocących skrzydeł, gdy wiele sów wleciało przez okna i zaczęło krążyć nad stołami i licznymi głowami, poszukując swoich odbiorców.
Niewielka, ciemnobrązowa sówka huknęła radośnie, gdy wpadła w złoty puchar z sokiem dyniowym, przewracając go tak, że napój oblał stół, tworząc niewielką plamkę.
James uśmiechnął się z politowaniem, patrząc na wciąż radosne zwierzę, w ogóle nie przejęte swoją wpadką.
— Jak zwykle to samo, Mała Evans — powiedział James, klepiąc sowę po główce.
— Jak myślisz, czym jest to spowodowane? — zapytał z rozbawieniem Syriusz.
— No nie wiem, tym, że ta sowa ma coś z głową?
— A może tym, że nazwałeś ją nazwiskiem Lily? — odparł oczywistym tonem Syriusz, uderzając się ręką z wielką siłą w czoło.
— Ej! Wypraszam sobie! Wcale nie! — próbował się bronić. — Warto zauważyć, że nazywa się Mała Evans, Mała! A nie samo Evans, a to, mój przyjacielu Łapo, zasadnicza różnica.
— Doprawdy wielka — rzekł poważnym tonem Remus, podając swojej sowie przysmak i rozkładając Proroka Codziennego.
— Chłoszczyć. — James skierował różdżkę na oblany stół, a już po chwili po wcześniejszej plamie pozostało jedynie wspomnienie. — O czym piszą? — zapytał, wskazując grdyką na gazetę przyjaciela.
— O tym, co zwykle — mruknął Remus, odkładając z grymasem na twarzy gazetę.
— Stary dobry Voldek, nagłe zaginięcia mugoli i ich obawa, ciągłe zniszczenia i masowe śmierci?
— Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru — oznajmił z udawanym podziwem Remus, wskazując na przyjaciela gazetą. — Nie mylisz się.
— Ja się nigdy nie mylę.
Syriusz otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale James mu przerwał.
— Ani słowa, Łapo — ostrzegł groźnym tonem — bo wsadzę ci na dzisiejszym treningu miotłę do gardła.
— Ale jak wtedy będę latał?! — zapytał oburzonym tonem, wydął usta i założył ręce na piersi jak obrażone dziecko.
— No normalnie, z kijem w gardle, oczywista oczywistość.
— Jasne — mruknął wciąż naburmuszony. — Beze mnie byście sobie nie poradzili, takiego talentu, jaki mam ja, ze świeczką szukać.
— Co ty nie powiesz? — parsknął James, uśmiechając się zawadiacko. — Ja tam bym się założył, że nie znaleźlibyśmy go nawet z górą pochodni.
— Bo jest taki unikatowy? — zapytał z nadzieją, poprawiając się na siedzeniu.
— Nie, bo nie istnieje.
— Ha?! — żachnął się Syriusz. Wyrwał gazetę z rąk zaskoczonego Remusa i z całej siły walnął nią w rozczochraną czuprynę Jamesa. — Ja ci dam!
— Wole swój talent, twojego nie potrzebuję! — zaśmiał się James, robiąc gwałtowny unik przed kolejnym uderzeniem.
— Szczyt szczytów jamesowego tupetu!
— A chcesz jabłkiem? — zapytał groźnym tonem James, dobywając swojego jabłka.
— Spokojnie, panowie — zażądał Remus, odrywając się od Proroka. — McGonagall na was patrzy — dodał szeptem, niemalże niewidocznym gestem wskazując głową w stronę stołu nauczycielskiego.
CZYTASZ
Do samego końca • Jily
Fanfiction❝Nie w tym rzecz, Potter - wtrąciła. - Nie rozumiem twojego >kocham cię<. Dla mnie te słowa oznaczają wszystko, powierzenie całego swojego życia osobie, do której je kierujesz. Nie, nie przerywaj mi. Nie mogę być pewna, czy będziesz mnie kocha...