Rozdział 41

485 48 222
                                    

— A jeśli odmówi?

— Nie odmówi.

— Nie możesz tego wiedzieć.

— Ja wiem wszystko, stary. Przestań się mazać, weź się w garść, klęknij przed nią i się jej oświadcz. No naprawdę, James. Trafienie kaflem przez obręcz bywało już trudniejsze.

A właśnie, że nie. To oświadczyny były dla Jamesa największą zmorą ze wszystkich, których miał okazję dotąd doświadczyć. Choć był Gryfonem i odwagi mu nie brakowało, to nie potrafił się zebrać, aby oświadczyć się Lily. Wielokrotnie już chciał, ale ostatecznie wychodziło na to, że nie dawał rady. 

Ostatnio wiele się działo, to też stopowało Jamesa w jego planach. Dołączył do Zakonu Feniksa, aby walczyć przeciwko Voldemortowi wraz ze swoimi wszystkimi przyjaciółmi, i aktywnie działał. Nawet z rodzicami Lily James złapał dobry kontakt. Pozornie nic nie stało na przeszkodzie, aby odważyć się na ten wielki krok. Pozornie. Bo mętlik w głowie Jamesa wszystko jak zwykle utrudniał.

— Zobaczymy, co będziesz mówił, jak ty będziesz się oświadczał Brielle — powiedział uszczypliwie James.

Syriusz uśmiechnął się zawadiacko, nonszalancko opierając się o ścianę.

— Ja nie będę mówił, ja będę działał, chłopie.

James posłał przyjacielowi powątpiewające spojrzenie. Kiedyś jeszcze będzie śpiewał inaczej. Mimo wszystko James postanowił się w sobie zebrać. Nie chciał zwlekać i zwlekać, w końcu była wojna, a każdy wschód słońca mógł być już ostatnim, jaki będzie miał okazję zobaczyć.

Zastanawiał się przez pewien czas, w jaki sposób powinien się oświadczyć, aż w końcu zrozumiał, że to nie miało znaczenia. Sięgnął jednak pamięcią do pierwszych lat, kiedy Lily zaczynała mu się podobać. Przypomniał sobie te wszystkie sytuacje, kiedy jako niedojrzały chłopaczek próbował zdobyć jej serce.

— Evans, Evans! — wołał roześmiany szesnastoletni James, czochrając swoje włosy. — Zatrzymaj się, zaczekaj!

— Daj mi święty spokój! — krzyczała przez ramię, nawet nie zerkając w stronę biegnącego przez korytarz w krok za nią Jamesa.

— Evaaaaans! 

Wtedy się zatrzymała, tak że James prawie na nią wpadł. Chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha, będąc pewnym, że nareszcie miała ulec. 

— Umówisz się ze...

— Nie. — Lily nawet nie dała Jamesowi dokończyć sentencji. Od razu przeszła do meritum, kategorycznie, głośno i wyraźnie wyrażając swoją odpowiedź. — I jak spytasz mnie o to jeszcze raz, obiecuję, że przywalę ci tą książką — uniosła trzymany przedmiot przed twarz zezującego na niego Pottera — prosto w nos, a przy okazji odejmę punkty za zakłócanie spokoju.

Zdumiony James zamilkł. Naprawdę nie potrafił zrozumieć, co robił źle i dlaczego Lily była taka nieugięta. Sam miał zdanie, że naprawdę się starał i powinien był zostać nareszcie docenionym. 

Takich sytuacji było jeszcze wiele. W czasie zajęć, po zajęciach. Po meczu, przed meczem, raz nawet w czasie meczu. Na błoniach, w Wielkiej Sali, na zwykłym korytarzu. W czasie patrolu Lily, potem ich wspólnych. Poprzez durne liściki, kwiaty, publiczne wyznania miłosne, pełne „śmieszkowania" wiersze tudzież piosenki. A odpowiedź Lily pomimo tych różnorodności zawsze była taka sama: nie.

Aż w końcu nastał taki dzień, pod koniec szóstego roku, kiedy James zrozumiał, dlaczego przez ostatnie dwa lata dziewczyna bez przerwy odmawiała. Końcem maja i w czerwcu na szóstym roku James stał się już nie do zniesienia. Przez pryzmat czasu sam to teraz dostrzegał. Bardzo mu zależało wówczas na poderwaniu Lily do końca roku szkolnego, jeszcze przed wakacjami i dwumiesięczną przerwą. W końcu Lily nie wytrzymała i wygarnęła to, co już wielokrotnie mówiła Jamesowi, ale tym razem znacznie rozleglej.

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz