Rozdział 29

695 56 174
                                    

Po tym wszystkim, co miało miejsce w Hogsmeade, James przez nawał myśli nie był w stanie zmrużyć oka w nocy. Bez przerwy myślał tylko o Lily. O zapachu jej perfum. O jej bliskości. O posmaku ust...

Zastanawiał się nawet, czy to wszystko nie było zwykłym snem. Czy teraz właśnie, jak tak leżał na tym łóżku, nie obudził się przypadkiem z jakiegoś wyjątkowo realnego i głębokiego snu. Czy już za kilka godzin, jak podniesie się z tego posłania i pójdzie na śniadanie, a potem na lekcje, nie okaże się to wszystko zwykłą fikcją? Wytworem jego wybujałej wyobraźni? Nieprawdą?

Bał się tego. Bał się, że jednak wcale nie zdobył nareszcie Lily.

Nawet myśl o tym była druzgocąca. Obrócił się na drugi bok, odwracając wzrok od czarnych włosów chrapiącego Syriusza, któremu, jak i pozostałym Huncwotom, opowiedział o wszystkim od razu, kiedy tylko powrócił.

Jeszcze jedna myśl dręczyła tej nocy Jamesa. Ta druga alternatywa — a jeśli to wszystko okaże się faktycznie prawdą, a Lily jednak zmieni zdanie, twierdząc, że to była pomyłka? A jak znowu ucieknie, tyle że tym razem się nie zatrzyma? Co wtedy? Myśl, że tak mogłoby się stać, była chyba jeszcze bardziej przerażająca niż perspektywa tego, że to wszystko było zwykłym snem.

Po wielu próbach Jamesowi nareszcie udało się zasnąć, choć nawet w jego snach nawiedzała go Lily. Znowu mógł ją obejmować, trzymać za dłoń i słuchać jej słów...

Następnego dnia jeszcze bardziej miał wrażenie, że to wszystko było snem. Wydawało się po prostu tak nieprawdopodobne i odległe, że naprawdę miał taką obawę. Był cały spięty w czasie drogi do Wielkiej Sali. Nie natknął się na Lily w pokoju wspólnym, choć przeczekał przez chwilę, a to spotęgowało całą jego niepewność.

Idąc przez Wielką Salę zwykłe odważny i pewny siebie jak chyba nikt inny James nie miał za grosz odwagi, aby wyszukać wzrokiem Lily. Bał się, co ujrzy w jej zielonych oczach. Obojętność? Odrzucenie? Złość? Zirytowanie? Rezygnację? Żal? A może wszystko na raz...?

Sztywno usiadł naprzeciwko Syriusza, w dalszym ciągu bojąc się choćby unieść głowę. W końcu jednak musiało to nastąpić. Z zaschniętym gardłem i spoconymi dłońmi z wielkim zawahaniem uniósł głowę i spojrzał w stronę miejsca, gdzie zazwyczaj zasiadała Lily wraz z Dorcas i Marią. Faktycznie, była tam. Ona też na niego patrzyła. I to z lekkim uśmiechem!

W jej oczach nie dostrzegł cienia negatywnych emocji. Właściwie, to w ogóle nie był w stanie ich tym razem rozszyfrować, choć wcześniej był w tym mistrzem. Poczuł jednak w sobie ulgę, że, po pierwsze, najwyraźniej nie był to sen, chyba, a po drugie, nie odtrąciła go już kolejnego dnia.

— Idź do swojej jelonki — zaszczebiotał Syriusz.

— A nie sarny? — wtrącił cicho Peter.

— Łani. — Remus uderzył się dłonią w czoło. — Samica jelenia to łania. Sarna to odmienny gatunek. Choć to w sumie zabawna kwestia, bo samcem sarny jest rogacz, Rogaczu.

— Idzie się w tym pogubić — zaśmiał się James, a Syriusz, kompletnie już w tym zagubiony, zmarszczył brwi.

— Po co zwierzęta mają tyle gatunków? My jesteśmy ludzie i tyle — wzruszył ramionami Syriusz.

— Ale są Europejczycy, Azjaci, Amerykanie, Afrykanie, Australijczycy... — zauważył James.

— Ale większość i tak wygląda tak samo. Poza tym mówimy tu o całym kontynencie, na którym mieszkają. Człowiek to człowiek. Ma nazwę człowiek i tyle. A nie jakiś Rogacz, sarna, jeleń, łania, koza...

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz