Rozdział 26

560 54 242
                                    

W przeciwieństwie do Huncwotów, Lily nie preferowała wielkich imprez-niespodzianek na miarę szałowego wydarzenia w całym Hogwarcie. Dlatego James się nie zdziwił, że Dorcas za jej wiedzą zorganizowała jedynie małe spotkanie. Pewnie gdyby to Lily wybierała „gości", to James nie znalazłby się nawet na samym szarym końcu listy osób mile widzianych. Niemniej organizowała to Dorcas, która zaprosiła Jamesa i resztą Huncwotów tylko pod ich obietnicą, że nie zepsują urodzin jej przyjaciółki.

Tę prośbę, a raczej groźbę, James potraktował bardzo poważnie. Naprawdę nie chciał zepsuć urodzin Lily, wręcz przeciwnie. Zależało mu niezwykle na tym, aby mile zapamiętała jego udział. Zwykle śmiałego i pewnego siebie Jamesa zamroził stres i nerwowość na kilka dni przed trzydziestym stycznia.

— Wyluzuj — próbował wziąć go w garść Syriusz. — Na pewno wszystko pójdzie dobrze.

Te dosyć ubogie słowa pocieszenia w żaden sposób nie zmniejszyły podenerwowania Jamesa, która jednak starał się udawać, że wcale to wszystko go tak nie przejmuje.

Na podaną godzinę, spóźniony o jakieś siedem minut, wyszedł z dormitorium, w którym się szykował. Wziął ze sobą bukiet czerwonych róż, które utrzymywało w pełnej okazałości zaklęcie oraz drobny prezent-niespodziankę.

W pokoju wspólnym oczekiwała już Lily wraz z przyjaciółkami; Dorcas i Marią. Marleny i Stelli, które także miały się zjawić, jeszcze nie było. Lily na jego widok zmarszczyła brwi i obrzuciła Dorcas zawiedzionym spojrzeniem.

— Powiedziałaś mu?

— Jesteśmy w pokoju wspólnym — próbowała wymigać się Dorcas. — Pewnie sobie po prostu zszedł czy coś.

— Z bukietem róż? — wysyczała Lily, a Dorcas zrobiła niewinną minę, kiedy James do nich podszedł.

— Nie chcę zepsuć ci urodzin — wyznał szczerze, stając przed Lily. Postawił wszystko na jedną kartę. Postanowił zachować się na tyle dojrzale, na ile mógł wziąć tylko inspirację z jedynej dojrzałej osoby, którą znał. Remusa. — Chciałem tylko... Wręczyć ci prezent... I życzyć wszystkiego dobrego, bo nikt inny nie zasługuje na to bardziej niż ty... — odchrząknął i wcisnął w ręce Lily bukiet róż oraz zawiniątko.

Odsunął się, kiedy wstała w widocznym zdumieniu i przyjrzała się różom. Wciągnęła w nozdrza ich słodki zapach, a jej twarz rozpogodził uśmiech.

— Dziękuję — mruknęła i uniosła swoje piękne, jak dla Jamesa, oczy. — To naprawdę miłe z twojej strony.

— Wiem — wypalił, ale zaraz palnął się w twarz i odchrząknął, nie chcąc znowu wyjść na przemądrzałego bufona, za którego go miała. — I jeszcze to... oprócz róż...

Szybko wręczył jej zawiniątko. Mina Lily jeszcze bardziej zrobiła się zdezorientowana, jakby James zrobił coś tak zaskakującego, jakby co najmniej słuchał na lekcji McGonagall. Rozchyliła lekko usta, ale rozwinęła pakunek.

— Och... — westchnęła, kiedy wyciągnęła coś, co wyglądało na bransoletkę. — To...

— Nie jest zwykła bransoletka — zapewnił. — Mogę?

Lily skinęła głową, więc James za jej zgodą chwycił bransoletkę i założył ją na jej nadgarstek. Następnie złapał dziewczynę za dłoń i przekręcił delikatnie o sto osiemdziesiąt stopni.

— Zmienia się jej temperatura pod wpływem niebezpieczeństwa. Jeśli będziesz zagrożona, to bransoletka w zależności od stopnia niebezpieczeństwa zacznie coraz bardziej robić się gorąca. Jeśli zacznie ono mijać, to bransoletka stopniowo chłodnieje. Pomyślałem, że... Takie coś na pewno się przyda, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w okresie wojny... Będziesz choć trochę bezpieczniejsza...

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz