Rozdział 20

580 52 162
                                    

W momencie, kiedy Drew widocznie odsunął się od Lily, James stał się znacznie spokojniejszy. Wiedział o tym, że to nie było w porządku wobec Lei. To znaczy to, że był zazdrosny, bo był, tego nie dało się ukryć. Zwłaszcza przed samym sobą. Mimo wszystko nie potrafił pohamować tego uczucia. Ono się po prostu pojawiało. Jak mgła — spowodowane pewnymi czynnikami, naturalne zjawisko, które w końcu minie. Na to przynajmniej wcześniej liczył.

Nie mógł jednakże odpędzić przeczucia, że tak naprawdę nie czuł do Lei niczego więcej niż do przyjaciółki. Zaczynał nawet powoli żałować tego, że tak się pośpieszył z tym „odkochaniem się od Evans".

Nie zwierzał się ze swoich zmartwień Lei. Nie chciał jej deprymować, zwłaszcza, że już za trzy dni miały minąć dwa tygodnie, odkąd ze sobą chodzili. Postanowił z tej okazji przygotować coś specjalnego, albo przynajmniej odmiennego aniżeli robili dotychczas.

Jeszcze nie mieli ani razu takiej pełnoprawnej randki. Właściwie to głównie ze sobą rozmawiali, trzymali się za ręce czy ewentualnie przytulali. Jamesowi, choć był, jak to Gryfon, narwany, jakoś się nie śpieszyło. Sam nie wiedział, z czego to wynikało. Może po prostu nie chciał speszyć Lei, tak jak wcześniej wielokrotnie Lily?

Wieczorem więc trzy dni później wybrali się razem na spacer po błoniach. Było już zimno, niedługo miała nadejść sroga zima, więc oboje byli ciepło ubrani, aby się przypadkiem nie pochorować. Niemalże cała okolica już pociemniała. Wokół była albo trawa, albo drzewa, które stały na skraju błoni niczym ściana oddzielający Zakazany Las. Wyglądało to wszystko jakby wyjęte z jakiegoś obrazu, który przedstawiał środek przerażającego, złowieszczego krajobrazu.

Na tę myśl po plecach Jamesa przebiegły zimne ciarki, które szybko zakrył wyprostowaniem się. Spojrzał na Leę. Dziewczyna wyglądała na niezwykle podekscytowaną i ciekawą tego, co ich dzisiaj czekało.

— Pomyślałem, że moglibyśmy w końcu spędzić czas razem, to znaczy tylko we dwoje, bez osób trzecich — rozpoczął swoje wyjaśnienia James.

— To świetny pomysł — przyznała i złapała go za dłoń. — Ale nie myśl sobie, że skoro zaczęliśmy ze sobą chodzić, to odpuszczę ci w quidditchu!

— Nie śmiałbym! — zaśmiał się James na widok zdeterminowanej miny Lei.

Wiedział, że quidditch był dla niej wszystkim. Znacznie więcej niż był dla niego — jedynie zwykłą formą rozrywki i oderwaniem na moment od rzeczywistości.

— Rok temu w życiu nie pomyślałabym, że zostanę dziewczyną Jamesa Pottera — rzekła po chwili ciszy.

— Och, tak? Rok temu to ty mnie nienawidziłaś! Pamiętasz? — zapytał z pretensją.

— Nie wyolbrzymiaj. Tylko trochę mnie irytowałeś tą swoją pewnością siebie i wybujałym ego — wzruszyła ramionami.

— To dlatego w czasie jednego z meczy prawie mnie zwaliłaś z miotły? — James wyciągnął swojego asa z rękawa, na co Lea zareagowała otworzeniem z niedowierzania ust.

— Nie zauważyłam cię.

— Jakoś trudno mi w to uwierzyć — zaśmiał się, kiedy Lea przybrała pokorny wyraz twarzy.

— No dobra, masz rację. Ale nie chciałam cię z niej zwalić, aż tak bardzo nie śpieszy mi się do Azkabanu. — Odwróciła głowę i posłała Jamesowi rozbawione spojrzenie. — Hmm, wkurzyłam się, kiedy przerzuciłeś kaflem przez pętlę po raz trzeci z rzędu i tak jakoś wyszło, że mój łokieć spotkał się z twoim brzuchem.

— Zachłysnąłem się powietrzem! — zawołał oskarżająco.

— Ojej, jaki biedny Jammy — odparła przesłodzonym głosem i zamrugała kilkukrotnie. — Mam nadzieję, że brzusio cię po tym nie bolał!

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz