Deszcz bębnił melodyjnie o szyby, przetaczając się po nich — kropelka po kropelce — jak wątłe, górskie strumyki. Dzień był chłodny i ponury, prawie taki sam jak dzisiejszy Syriusz.
— Jak naprawdę wygrają w tym meczu Krukoni — mówił — to Foley będzie nabijać się z mojego przegranego zakładu do końca szkoły.
— Słyszałem, że Puchoni wiele ćwiczyli — odparł James, kiedy usiedli przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali. — Może poszczęści ci się, chociaż ja też od początku uważam, że tym razem to Krukoni dostaną się do finału.
— Pocieszające.
— Cały ja — wyszczerzył się James.
— Toś chyba pijany.
Remus i Peter, którzy do nich dołączyli, roześmiali się w głos na widok obrażonej miny Jamesa, który ceremonialnie się odsunął. Syriusz wymienił pobłażliwe spojrzenia z Remusem i Peterem. Wtedy nadleciała sowia poczta. James ze znudzeniem odebrał swój list i podał sowie przysmak.
— Masz, Mała Evans — mruknął. — Za tę fatygę w deszczu naprawdę ci się należy.
— MAŁA EVANS?! — James podskoczył na swoim miejscu, kiedy dobiegł do niego krzyk Lily. Kompletnie zapomniał, że przecież siedziała tuż obok, zajęta rozmowami z Marią i Dorcas.
— Spokojnie, po ślubie będzie Mała Potter — zapewnił z szelmowskim uśmieszkiem, na co Lily przewróciła oczami.
— O ile takowy się odbędzie.
— A nie chcesz?
— Zależy — rzuciła enigmatycznie, wciąż patrząc się dziwnie na sowę, która nosiła jej nazwisko.
— Od czego?
— Od tego, czy mnie do tego momentu nie wkurzysz.
James ze strachem rozszerzył oczy, na co Lily puściła mu oko, a ich siedzący obok przyjaciele zachichotali.
— Ja bym cię wkurzył? Nigdy w życiu — zadeklarował James. — Przecież jestem perfekcyjnym chłopakiem! Nie mamy o czym mówić, Lily.
Pokręciła głową, nagle wstając.
— Wkurzyłem cię? — James właśnie zaprzeczył sam sobie, ale widząc przygotowującą się do wyjścia Lily, musiał zapytać.
— Codziennie — oznajmiła, ale wyczuł w jej tonie głosu i spojrzeniu, że nie była zła. Już potrafił to wyczuwać. Odetchnął z ulgą. Czyli ślub jeszcze nie był odwołany... ani zaplanowany... Nieważne.
— A jednak mnie kochasz — wypalił.
Serce mu się zatrzymała z wyczekiwania na odpowiedź. Lily także znieruchomiała. Przez ciągnącą chwilę patrzyli się na siebie, aż dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała:
— Idę odnieść tę książkę Marlenie, już od dni o nią się upomina.
I poszła. Tak po prostu. Jamesowi zrobiło się przykro, choć bynajmniej nie był tym wrażliwym typem, jakim był chociażby Remus. Nadąsany oparł głowę o rękę, wbijając widelec w sałatkę. Nawet apetyt stracił.
— W końcu to powie — zapewnił Remus. — Jeszcze rok temu cię nienawidziła, a teraz ze sobą chodzicie. Naturalnym jest, że potrzebuje czasu. Dla Lily ważne są takie deklaracje, nie rzuca ich na wiatr.
— Ja tam tego nie rozumiem — wtrącił Syriusz. — Albo się kogoś kocha, albo nie, co w tym trudnego?
— Nic nie jest czarne, albo białe. A szczególnie uczucia — mruknął chłodno Remus, a na ten ton Syriusz uniósł brwi. Wyglądał tak, jakby dalej chciał się spierać, ale James kopnął go pod stołem, co przywróciło mu rozwagę. Remus wiedział, co mówił. Przecież miał w tej kwestii doświadczenie.
CZYTASZ
Do samego końca • Jily
Fanfiction❝Nie w tym rzecz, Potter - wtrąciła. - Nie rozumiem twojego >kocham cię<. Dla mnie te słowa oznaczają wszystko, powierzenie całego swojego życia osobie, do której je kierujesz. Nie, nie przerywaj mi. Nie mogę być pewna, czy będziesz mnie kocha...