Rozdział 35

542 57 423
                                    

Deszcz bębnił melodyjnie o szyby, przetaczając się po nich — kropelka po kropelce — jak wątłe, górskie strumyki. Dzień był chłodny i ponury, prawie taki sam jak dzisiejszy Syriusz.

— Jak naprawdę wygrają w tym meczu Krukoni — mówił — to Foley będzie nabijać się z mojego przegranego zakładu do końca szkoły.

— Słyszałem, że Puchoni wiele ćwiczyli — odparł James, kiedy usiedli przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali. — Może poszczęści ci się, chociaż ja też od początku uważam, że tym razem to Krukoni dostaną się do finału.

— Pocieszające.

— Cały ja — wyszczerzył się James.

— Toś chyba pijany.

Remus i Peter, którzy do nich dołączyli, roześmiali się w głos na widok obrażonej miny Jamesa, który ceremonialnie się odsunął. Syriusz wymienił pobłażliwe spojrzenia z Remusem i Peterem. Wtedy nadleciała sowia poczta. James ze znudzeniem odebrał swój list i podał sowie przysmak.

— Masz, Mała Evans — mruknął. — Za tę fatygę w deszczu naprawdę ci się należy.

— MAŁA EVANS?! — James podskoczył na swoim miejscu, kiedy dobiegł do niego krzyk Lily. Kompletnie zapomniał, że przecież siedziała tuż obok, zajęta rozmowami z Marią i Dorcas.

— Spokojnie, po ślubie będzie Mała Potter — zapewnił z szelmowskim uśmieszkiem, na co Lily przewróciła oczami.

— O ile takowy się odbędzie.

— A nie chcesz?

— Zależy — rzuciła enigmatycznie, wciąż patrząc się dziwnie na sowę, która nosiła jej nazwisko.

— Od czego?

— Od tego, czy mnie do tego momentu nie wkurzysz.

James ze strachem rozszerzył oczy, na co Lily puściła mu oko, a ich siedzący obok przyjaciele zachichotali.

— Ja bym cię wkurzył? Nigdy w życiu — zadeklarował James. — Przecież jestem perfekcyjnym chłopakiem! Nie mamy o czym mówić, Lily.

Pokręciła głową, nagle wstając.

— Wkurzyłem cię? — James właśnie zaprzeczył sam sobie, ale widząc przygotowującą się do wyjścia Lily, musiał zapytać.

— Codziennie — oznajmiła, ale wyczuł w jej tonie głosu i spojrzeniu, że nie była zła. Już potrafił to wyczuwać. Odetchnął z ulgą. Czyli ślub jeszcze nie był odwołany... ani zaplanowany... Nieważne.

— A jednak mnie kochasz — wypalił.

Serce mu się zatrzymała z wyczekiwania na odpowiedź. Lily także znieruchomiała. Przez ciągnącą chwilę patrzyli się na siebie, aż dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała:

— Idę odnieść tę książkę Marlenie, już od dni o nią się upomina.

I poszła. Tak po prostu. Jamesowi zrobiło się przykro, choć bynajmniej nie był tym wrażliwym typem, jakim był chociażby Remus. Nadąsany oparł głowę o rękę, wbijając widelec w sałatkę. Nawet apetyt stracił.

— W końcu to powie — zapewnił Remus. — Jeszcze rok temu cię nienawidziła, a teraz ze sobą chodzicie. Naturalnym jest, że potrzebuje czasu. Dla Lily ważne są takie deklaracje, nie rzuca ich na wiatr.

— Ja tam tego nie rozumiem — wtrącił Syriusz. — Albo się kogoś kocha, albo nie, co w tym trudnego?

— Nic nie jest czarne, albo białe. A szczególnie uczucia — mruknął chłodno Remus, a na ten ton Syriusz uniósł brwi. Wyglądał tak, jakby dalej chciał się spierać, ale James kopnął go pod stołem, co przywróciło mu rozwagę. Remus wiedział, co mówił. Przecież miał w tej kwestii doświadczenie.

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz