Rozdział 40

494 39 227
                                    

Zakończenie szkoły James przyjął z ogromną ulgą. Nareszcie nie musiał wcześnie wstawać, ani zanudzać się na tych lekcjach. Pierwsze dni wakacji spędził na tym, na co nie mógł sobie pozwolić w czasie szkoły, czyli spaniu do dwunastej, chodzeniu w piżamie cały dzień i pełnym leniuchowaniu. Spotykał się również z przyjaciółmi: Syriuszem, Remusem, Peterem, Stellą (dziewczyną Remusa), Brielle (dziewczyną Syriusza) i oczywiście z Lily. 

Jeszcze w Hogwarcie, a właściwie pod sam jego koniec, umówił się z Lily, że pozna jej rodziców. Taka okazja miała nadarzyć się w najbliższy sobotni wieczór, co stresowało Jamesa niemiłosiernie. Stokroć bardziej niż jakikolwiek mecz quidditcha. A co, jak go nie polubią?

Lily starała się go pocieszać.

— Na pewno cię polubią. Jeszcze ich nie znasz, ale uwierz mi na słowo: moi rodzice są życzliwi dla każdego.

— W końcu po kimś to odziedziczyłaś — odpowiadał nonszalancko James, ale w środku w dalszym ciągu, choć głupio mu było przyznać, trząsł się ze strachu. Jak jakaś głupia sardynka w puszce!

Sobotni wieczór przyszedł znacznie szybciej niżby James sobie tego zażyczył, ale jak już przyszedł, trzeba było się zjawić. Ubrał się w swoją najlepszą koszulę, co oczywiście skomentował wciąż mieszkający z nim Syriusz, który siedział przy stole wraz ze swoją dziewczyną Brielle.

— No, no! A gdzie zgubiłeś spódniczkę do tego wyjściowego stroju, Jammy?

Spiorunował przyjaciela wzrokiem, zawiązując krawat. 

— W tym samym miejscu, co twój szacunek do dachodawcy się zapodział.

Brielle parsknęła śmiechem, na co Syriusz zrobił niedowierzającą minę.

— Tymczasowo ja też tu mieszkam — zauważyła, popijając herbatę. — Muszę więc śmiać się z jego nieśmiesznych żartów, bo jeszcze mnie wywali na próg...

Usta Jamesa rozciągnął delikatny uśmiech. Syriusz mieszkał z nim z powodu nieporozumienia z rodzicami zakończonego ucieczką z domu, zupełnie tak samo jak teraz i Brielle. James nie zastanawiał się ani chwilę, czy ich przyjąć, tak jak i rodzice. Syriusz był jego najlepszym przyjacielem, zaś Brielle była jego dziewczyną. Choć jej jeszcze James dobrze nie znał i początkowo nawet nie ufał (była Ślizgonką), to ufał Syriuszowi. Jeśli Syriusz był w stanie ją pokochać, to musiało znaczyć, że w środku była dobrą osobą. 

To Lily, jeszcze w czasie roku szkolnego, kiedy dowiedzieli się o tym, z kim się Syriusz spotyka, przekonała go do Brielle. Po kilku rozmowach przeprowadzonych z Lily i Brielle James miłosiernie stwierdził, że faktycznie zbyt pochopnie ocenił nową dziewczynę Syriusza. Nie powinien kierować się tym, do jakiego domu należała. Przecież to, że była Ślizgonką, nie oznaczało od razu, że będzie wredna i po stronie Voldemorta.

— Nie rozwalcie mi domu, jak mnie nie będzie — rzekł na pożegnanie, przypominając sobie, że rodzice byli aktualnie poza domem.

— Jasne! — zapewniła Brielle, choć nie brzmiała zbyt przekonująco. 

Wyszedł na podwórko z różdżką w pogotowiu, w końcu należało być zawsze przygotowanym na każdą ewentualność. Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę okna, gdzie przy stole, ledwie co James wyszedł, Syriusz i Brielle już się obściskiwali.

— Fuj — mruknął do siebie. — Jeśli ja i Lily też tak wyglądamy, to musimy zacząć się chować po kątach...

Teleportował się, zanim zdążyłby jeszcze zmienić zdanie i niczym nadopiekuńczy ojciec kontrolować to, co robią Syriusz i Brielle. Cóż, byli jednak dorośli, więc James liczył na to, że małe Syriuszki będą biegać już po wspólnym mieszkaniu pary, a nie po wujka Jamesa. 

Dom państwa Evans był znacznie mniejszy i bardziej skromny niż dom Potterów. Jednocześnie jego wnętrze było bardziej przytulne. Pachniało palonym w kominku drewnem, było bardzo ciepło, wręcz duszno — przynajmniej dla zestresowanego Jamesa, a pomiędzy pokojami biegała rozochocona chihuahua. 

— Ma ze trzynaście lat — powiedziała Lily, prowadząc Jamesa w stronę jadalni — a zachowuje się tak samo jak za czasów szczeniaka. Czyli się dogadacie.

Zaśmiał się cicho, czując, jak całe napięcie powoli schodzi. Przed drzwiami Lily się zatrzymała. Podeszła do Jamesa i zarzuciła ręce wokół szyi chłopaka, na co ten objął ją w pasie. 

— Nie denerwuj się, pokochają cię — zapewniła z uśmiechem.

Skinął głową, jakby sam sobie chciał dodać tym gestem otuchy. Pocałował przelotnie Lily, modląc się, aby nagle z jakiegoś kąta nie wyskoczył jej ojciec. Tym razem Jamesowi się poszczęściło, przynajmniej tyle dobrego. 

Kolacja minęła bardziej sprzyjająco, niż się tego spodziewał. Faktycznie, rodzice Lily byli bardzo życzliwi i wyrozumiali. Choć byli mugolami, chętnie słuchali o tym, jak pogrywał w quidditcha i o innych czarodziejskich sprawach. Niestety nie miał okazji jeszcze poznać siostry Lily, Petunii, ponieważ nie było starszej Evans w domu. Lily mu wytłumaczyła, że ostatnio ciągle się spotykała ze swoim chłopakiem Vernonem. 

Zakończywszy kolację, James wraz z Lily posiedzieli jeszcze chwilę na werandzie. Słońce już zaszło, wobec czego było ciemno. Tylko dzięki palącej się lampce na werandzie oraz światłu z wnętrza można było mieć lepszy pogląd na otoczenie. 

Siedzieli na schodku. Lily obserwowała przyklejające się do światła jak rzep do psiego ogona ćmy i inne nocne robactwa, zaś James bardziej zaciekawionym spojrzeniem wodził za biegającą energicznie chihuahuą, która aktualnie kopała dołek w rogu podwórka.

— Jak się wabi? — zapytał.

— Modliszka.

— Co? — James parsknął śmiechem na dźwięk tego zabawnego imienia.

— Nie pytaj, mój tata ma szalone pomysły. — Lily wywróciła z równym rozbawieniem oczami. — Nazwał naszego dawnego kota Pączek, a drugiego, aby było do pary, Bułeczka. Tak się obraziły tymi imionami, że już po dwóch tygodniach uciekły. — Wzruszyła ramionami, na co James ponownie się zaśmiał.

Przysunęła się, opierając głowę o ramię chłopaka. Siedzieli tak chwilę w absolutnej ciszy, zajęci własnymi myślami. 

— Myślisz, że to się kiedyś skończy? — zapytała nagle Lily.

Spojrzał na nią. Odpowiedź na to pytanie była niewątpliwie oczywista: tak. Wszystko się kiedyś kończyło, nic nie trwało wiecznie. Pytanie tylko: JAK się skończy. Tak, to było zdecydowanie bardziej niepewne odpowiedzi pytanie. James miał nadzieję, że jakiekolwiek będzie ostateczne zakończenie, to on, Lily i pozostali jego przyjaciele przejdą przez to wszystko razem i przetrwają. Jak rodzina, którą od zawsze byli. Nie z więzów krwi, ale wzajemnego wsparcia, oddania i lojalności.

— Na pewno — wyszeptał, przytulając do siebie Lily przy odgłosach wydawanych przez świerszcze, sowy i inne nocne stworzenia. — Zanim się zorientujesz, wszystko będzie spokojne jak dawniej. 

Pokiwała głową. Wyraźnie chciała w to wierzyć. James też.

Kiedy wrócił do domu było już późno. Światła nie paliły się w żadnym z pokoi, toteż wysunął jasny wniosek, że Syriusz i Brielle musieli już spać. James skierował się od razu do łazienki, gdzie w czasie prysznica zmył z siebie wszystkie ponure myśli. Przebrał się w piżamę i udał do swojego pokoju, gdzie padł z wycieńczenia na łóżko. 

Mruknął w poduszkę, przymykając oczy, i na ślepo próbując znaleźć miejsce na swoje ściągnięte okulary na zagraconej szafce nocnej. Ostatecznie ta ekscytująca misja zakończyła się sukcesem. James machnął na ślepo różdżką, a światło w pokoju zgasło. Ułożył się do snu, zakopując pod kołdrą. 

Myślami wciąż krążył wokół pytania Lily: „ Myślisz, że to się kiedyś skończy?", swoich myśli: „Odpowiedź na to pytanie była niewątpliwie oczywista: tak. Wszystko się kiedyś kończyło, nic nie trwało wiecznie. Pytanie tylko: JAK się skończy" i ostatecznej odpowiedzi: „Na pewno. Zanim się zorientujesz, wszystko będzie spokojne jak dawnie".

Oby miał rację.

Do samego końca • JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz