Epilog

114 9 7
                                    


- Walcz Kun!!

Krzyknęłam, a moje łzy spływały po policzkach, zostawiając mokre ślady. Nie jestem w stanie dopuścić do siebie myśli, że tyle czasu walczył o mnie, a teraz tak łatwo odpuszcza, kiedy zabiera mnie jakiś obcy mężczyzna.
Zaczęliśmy schodzić z schodów, kiedy byliśmy na równi z Kunem, ten spojrzał na mnie, lekko mrużąc oczy.

- Pomóż - rzuciłam cichym głosem w jego stronę.

- Taeil, co ciebie podkusiło na zabranie mojej narzeczonej? Jak dobrze wiem, dalej masz kontakt z swoją byłą.

- Żebyś poczuł się tak jak ja, kiedy odebrałeś mi ją. Za to ciebie Kun nienawidzę.

- Zróbmy tak. Ty bierzesz Samanthe, a jak dziecko przyjedzie na świat, oddasz go w moje ręce.

- SŁUCHAM?! - oboje krzyknęliśmy z niedowierzania jego słów.

- O chujałeś?! - dopytałam.

- Nie. Zdałem sobie sprawę, że jednak nie jesteś mnie warta i zabiorę to, co należy do mnie.

- Dziecko także należy do mnie! To ja muszę nosić je przez dziewięć miesięcy, pajacu!

- Ale to dzięki mnie ono powstało. Spróbuj seksu z dziewczyną i przekonaj się czy po waszym stosunku będziesz w ciąży czy nie.

- Tobie na serio coś padło na ten dekiel!

- Przejrzałem na własne oczy. Czasem są takie chwilę, gdzie trzeba uderzyć pięścią w stół, aby odezwały się nożyczki - powiedział to z takim spokojem, byłam teraz pewna, że ma jakiś plan.

- To się przekojamy.

Na moje słowa uśmiechnął się cwaniako. Spojrzałam na zdziwionego Taeila i starałam się wyrwać z jego uścisku. Wtedy ktoś strzelił w drugie ramię Moona, a Kun nie marnując sytuacji, rzucił się na niego. Upadłam na ziemię razem z nimi, na szczęście Winwin pomógł mi wstać z ziemi. Zaczęliśmy iść w stronę schodów, gdzie stała już Jennifer, a za nią garstka ludzi.
Tamci zaczęli strzelać do ludzi Kuna, a sama Jennifer strzeliła do Winwina, który upadł na ziemię. Kucnęłam przy nim, sprawdzając czy ma puls, na szczęście był wyczuwalny.

- Czemu to robisz?! - zapytałam, wstając na dwie równe nogi.

- Bo sama myśl, że mogę ciebie zabić, napawa mnie optymizmem o lepsze jutro.

- Zabijesz dziecko?

- Urodzę mu kolejne, silniejsze jak jego matka.

Patrzyłam na nią w ciszy, przyglądając się jak krew spływała po jej lewej stronie twarzy. Teraz nie jest mi nawet jest jej szkoda. Kucnęłam przy Winwinie, wykonując z jego kieszeni podręczny nóż. Chciała wykorzystać moją chwilę nie uwagi, aby mnie zaatakować od tyłu. Usłyszałam strzały, który musiał zostać wystrzelony niedaleko ode mnie. Kun leżał na ziemi i trzymał broń w moją stronę. Odkręciłam się szybko i przede mną stała Jennifer. Jej wzrok był nieobecny, a dziura na czole, z której spływała ciemno czerwona krew. Upewniło mnie to, że po raz kolejny Kun uratował moje życie. Po chwili stara przyjaciółka upada na kolana, a następnie leżała bokiem na ziemi. Qian zaczął dusić Taeila i szybko przyłożył broń do jego głowy.

- Przepraszam bracie - rzucił, zamykając oczy i nacisnął na spust.

Wstał z ziemi i zaczął zbliżać się do mnie. Przy okazji wyrzucił gdzieś za siebie broń, skupiając całą uwagę tylko na mnie. Stanął przy mnie, obejmując mnie w pasie.

- To miejsce nie jest już bezpieczne dla waszej dwójki. Wyjedziemy stąd jak najszybciej się da - powiedział, zakładając moje kosmyki włosów za ucho.

- Gdzie chcesz jechać? - zapytałam z lekką obawą w głosie.

- Do Fujian. Tam będziemy bezpieczni. Nikt nas nie znajdzie jak i możemy zacząć żyć tak jak jak chciałaś.

- Ufam tobie Kun. Jednak nie zapominaj kim jesteś, a to prowadzi za sobą konsekwencje.

Patrzyliśmy sobie na wzajemgo w oczy, chciałam to jakoś przerwać. Chwyciłam go za garnitur, aby schylił się w moją stronę, kiedy już to zrobił, przyłożyłam swoje usta do jego. Narzeczony zaczął go pogłębiać, ale w pewnym momencie przestał.

- Trzeba zabrać twoich rodziców. Póki co musimy zobaczyć kto przeżył i udzielić pomocy moim ludziom.

Wszedłem do środka swojego domu, siadają na fotelu, opierając natychmiast głowę o oparcie. Nie miałem czym się zmęczyć, ale czułem jak coś wyssało moją całą energię. Samantha jest już bezpieczna od Jennifer, ale tak zawiodłem Taeyonga. Obiecałem, że pomszczę go, zabijając Kuna. Z moich przemyśleć wyrwał dźwięk otwieranych drzwi od domu.

- Wyjdź z kryjówki, nie chcę mi się bawić w szukanie ciebie - rzuciłam, opierając głowę o dłoń.

- To tyle z twojej strony?

- Xiaojun, zawiodłem i źle się z tym czuję.

- Więc co chcesz zrobić, braciszku?

Zapytał pochylając się w moją stronę, kładąc równocześnie pistolet na stoliku obok mnie. Patrzyłem w jego ciemne oczy, które wydawały się być puste.

- Myślałem, że uda mi się ciebie uratować od tego pustego typa, ale ty sam nim się stałeś. Dlaczego... Dlaczego to robisz?

- Bo to daje mi szansę na przeżycie i zacząć nowe i lepsze życie w Fujian, w prowincji chińskiej. Ewentualnie pojadę do Guangdong, odwiedzieć naszą matkę.

- Nie mam już braci.

- Tak się składa, że ja także nie mam JUŻ braci. Zabij się sam, póki możesz to zrobić sam, zanim przyjdzie po ciebie Kun. Chcesz dać mu satysfakcję?

Zaczął wychodzić i trzasnął drzwiami na sam koniec. Podniosłem pistolet i przyłożyłem go do skroni, zamykając oczy. To nie tak miało się skończyć.

- Przepraszam...

____________
____________________
_____________________________

Dziękuję za czytanie moich wypocin. Mam wrażenie, że kilka końcowych rozdziałów tego opowiadania zepsułam i przez to nie czuję tej satysfakcji.
A Wam jak się podoba przedstawiona historia?

Zapraszam serdecznie do mojego nowego opowiadania tym razem z Taeyongiem jako idol albo do moich starszych prac.

Miłego dnia 😘❤

𝐈𝐧𝐬𝐚𝐧𝐢𝐭𝐲 ||°•𝐐𝐢𝐚𝐧 𝐊𝐮𝐧•°||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz