R29

133 15 4
                                    

Siedzimy tutaj już dobre trzy godziny. Kun zaczynał tracić cierpliwość i zdeterminowany, żeby wejść i zakrzyczeć na nich, wydawało sie dla niego idealnym rozwiązaniem. Podszedł do drzwi z różnymi infirmacjami na przykład "nie otwierać drzwi" i o tak sobie je otworzył. Zobaczyliśmy lekarza stojącego po drugiej stronie, który nie był zadowolony, że Kun otwiera drzwi, choć na nich jest napisane, aby tego nie robić. Mężczyzna chciał przejść, lecz Qian nie pozwolił mu na to, zagrodzając tamtemu drogę.

- Co jest z moją narzeczoną?!

- Przejął ją już inny lekarz. Muszę wrócić do swoich pacjentów, którzy czekają na mnie wystarczająco długo - wyjaśnił i szybkim krokiem odszedł.

- Coś mi tu śmierdzi. Zostań tutaj i obserwuj ich - rozkazał i odszedł szybkim krokiem.

Obserwowałem jak odchodzi i jego zaciskające się dłonie. Martwiłem się o niego i jego agresję, aby pod wpływem emocji nie popełnił jakiś błąd. Wstałem od siedzenia i podszedłem rozejrzeć się za Samanthą.

Jennifer zaczęła ciągnąć mnie za sobą. Zaczynałam zwalniać, co ją bardzo zaczęło irytować. Pociągnęłam ją za rękę z ostatnich resztek siły. Spojrzała na mnie pytająco.

- Co jest? Nie możemy zwalniać.

- Nie mam sił. Jestem zmęczona.

- Samantha, nie możemy teraz zwalniać! W samochodzie odpoczniesz! - krzyczała przejęta.

- Nie słyszysz co mówi?

Spojrzałam za siebie. Powolnym krokiem zbliżał się do nas Kun, trzymając ręce w kieszeni swoich spodni. Patrzył na nas z pogardą.

- Nie zbliżaj się do niej, ty chory pojebie!!

- Mocne słowa. Choć wolę okresie niezrównoważony albo niepoczytalny - jedną ręką przeczesał swoje granatowe włosy, które zaczynały mieć brązowy odrost.

- Zrób jeszcze jeden krok! - wyjęła pistolet i mierzyła w jego stronę.

- Skąd wzięło się w tobie tyle agresji, Jennifer? Masz to co należy do mnie i nie ważne jakie będziesz sprawiała trudności, ona jest moim skarbem. Dlatego zostaw ją tutaj i odejdź stąd, a przeżyjesz.

- Nigdy!

Kiedy Kun zagwizdał głośno, jego ludzie zaczęli wychodzić z samochodów, w których byli schowani. Zanm tylko sześciu z nich, tylko tych którzy chodzili do naszego psychiatryka. Spojrzałam przerażona na Jennifer, tak samo jak ja bała się. Zaczęła do wszystkich mierzyć z małego rewolweru, który starczy na kilka strzały.

- Daj nam odejść - powiedziała drżącym głosem.

- Nie mogę spełnić tego życzenia. Oddaj mi Samanthe. Obiecuję, że wypuszczę ciebie bez szwanku - Qian, zaczął zbliżać się do nas.

- Nie oddam Samanthy! Prędzej po moim trupie!

- Wedle życzenia - rzucił i pokazał coś gestem dłoni.

- Stop! - krzyknęłam, wystawiając ręce na boki, aby nie zrobili ani kroku.

- Samantha, to nic nie da - powiedziała cicho.

- Wypuść Jennifer. Pójdę z tobą pod jednym warunkiem, wypuścisz ją teraz i nie będziesz kazał swoim ludziom ją ścigać. 

- Oj skarbie... Wedle twojego życzenia... Puśćcie ją - rozkazał.

Wyciągnął rękę w moją stronę z lekkim uśmiechem na twarzy. Kiedy byłam coraz bliżej Kun, zauważyłam smutek na jego twarzy, chyba na mój stan fizyczny. Szybszym krokiem podszedł i wziął mnie na swoje silne ręce. Jego czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie z smutkiem.

𝐈𝐧𝐬𝐚𝐧𝐢𝐭𝐲 ||°•𝐐𝐢𝐚𝐧 𝐊𝐮𝐧•°||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz