Rozdział 37

430 45 135
                                    

Wcześniej...

Wiał porywisty wiatr, który rozwiewał we wszystkie strony jej długie, czarne włosy. Deszcz niemiłosiernie kąsał po twarzy, ubraniach, przemaczając ją do suchej nitki. Szła niemal na ślepo przez ciemną ulicę, trzęsąc się z zimna i ze łzami strachu w oczach.

Właśnie popełniła największą głupotę w swoim życiu. Choć ta głupota jednocześnie była ostatnim wybawieniem.

Niebo rozdarło błyśniecie błyskawicy, a chwilę później rozległ się potężny grzmot, na który aż podskoczyła w miejscu. Zatrzymała się na trotuarze i rozejrzała wokół siebie. Była już późna noc, więc stała na jednej z bocznych londyńskich ulic właściwie sama. Tylko gdzieś tam w oddali jakiś bezdomny leżał na zimnym i mokrym chodniku, a para chłopaków szła, trzymając się za ręce.

Do jej uszu dobiegał rytm kropel deszczu wymieszany z oddalonym odgłosem przejeżdżających gdzieś samochodów oraz miauczeniem bezpańskich kotów.

Powróciła do chodu, pragnąc znaleźć jakieś bezpieczne i przede wszystkim suche miejsce. Jakikolwiek dach by nawet wystarczył! Zaczynała już kichać i przeczuwała, że dopadnie ją ostre przeziębienie już następnego ranka.

Skręciła, przeszła kilka kroków, i dopiero wtedy zorientowała się, że była to ślepa ulica, przy której bynajmniej nie było żadnego schronienia. Po obu stronach wznosiły się bowiem budynki, które przez powłokę ciemności zdawały się sięgać niebios. Odwróciła się i znieruchomiała.

U wylotu ulicy dostrzegła dwójkę ewidentnie pijanych mężczyzn, którzy szli z wesołym pogwizdaniem. Jeden miał ramię zarzucone na drugiego, a w dłoni trzymał pustą już butelkę po alkoholu. Drugi jeszcze popijał ze swojej trunek. Kiedy i oni ją dostrzegli, również się zatrzymali.

— Niebezpiecznie tak błąkać się samotnie w środku nocy, paniusiu! — zawołał jeden z pijaków.

Robyn zignorowała go, spuszczając nisko głowę i pragnąc jak najszybciej stąd uciec. Jednakże kiedy przechodziła obok mężczyzn, jeden z nich złapał ją za ramię, na co aż krzyknęła.

— Co ty, nieśmiała czy głucha?

Uniosła wzrok i spojrzała na niego okrągłymi ze strachu oczami.

— Odpowiedz.

— Zostaw mnie... — wyszeptała błagalnie i spróbowała się wyrwać, ale ucisk nie zelżał.

Mężczyzna przybliżył się do niej, przez co poczuła bijący od niego zapach alkoholu.

— O, więc jednak potrafi mówić!

Jego jeszcze bardziej pijany towarzysz zarechotał.

— Puść. Mnie — wyrzęziła przez zęby z nagłą maską odwagi, którą przybrała.

Zmarszczył brwi, zaskoczony zmianą postawy, jaką obrała, co Robyn skrzętnie wykorzystała. Wyrwała się, uderzając mężczyznę mocno z kolana w brzuch. Uciekła. Bardzo chciała użyć magii, ale wciąż miała na sobie namiar.

Skręciła w róg uliczki i schowała się za koszem, opierając się o ścianę. Próbowała uspokoić swój oddech, ale ten wciąż szalał. W głowie kłębiło się od myśli. Jedna nie dawała jej spokoju od samego początku.

I po co uciekłam?...

Teraz Robyn nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Nie żałowała podjętej przed latami decyzji. Decyzji, która innym mogła się wydawać bardzo nieroztropna, jaka też i była. Tego akurat nie można było zaprzeczyć. Robyn w swoim życiu podjęła wiele tego typu decyzji. I żadnej nie żałowała.

Ucieczka do Wielkiej Brytanii odmieniła diametralnie jej życie. Zaczęło się co prawda ciężko. Najpierw życie jak bezdomny na ulicy, brak jedzenia i spanie w deszczu. Potem Tillman, który ją przez lata wykorzystywał. Ale nareszcie, po tym wszystkim, przyszedł Czarny Pan. Jej wybawiciel.

Nigdy nie miała przestać być wdzięczna za to, co dla niej zrobił. Sprawił, że przestała już być tamtą przerażoną małą dziewczynką, która tylko uciekała przed całym światem. Stała się niezależną i silną kobietą, przed którą uciekał cały świat. Już nie było odwrotnie.

Jednakże było coś jeszcze, o czym Robyn nie mówiła głośno i nawet nie myślała, a co było drugą stroną medalu. Oprócz tego, że przez swoje doświadczenia stała się silniejsza, to jednocześnie niekorzystnie oddziaływało to na jej psychikę.

Zaczęła być nieuczuciowa, brutalna, szalona. Zabijała ludzi jak muchy, torturowała z przyjemnością, a najgorsze było w tym wszystkim to, że uważała swoje działania za najsłuszniejsze.

Jej wiara w Czarnego Pana była wręcz obsesyjna. Zaczęła uznawać go za samego Boga, którego należało czcić.

I potem poznała Severusa. Zwykły dzieciak, który dopiero co ukończył szkołę. Nudny, ponury, burkliwy. Nikt, na kogo przeciętny człowiek zwróciłby szczególną uwagę, a jednak to jemu jako pierwszemu od lat Robyn zaufała.

Wciąż nie potrafiła dojść do konkluzji, jak to wszystko się stało. W jaki sposób mu zaufała, w jaki sposób zaufała Severusowi Snape'owi? Dlaczego akurat jemu? Było to dla niej tak abstrakcyjne, że każda kolejna myśl zdawała się wysadzać jej głowę.

W każdym razie zaufała Snape'owi, a to zaufanie przemieniło się w coś głębszego. W coś, czego jeszcze nigdy nie czuła.

Było jednak coś, a raczej ktoś, kto uniemożliwiał temu wszystkiemu, co pomiędzy nimi się rozwijało. Lily Potter. Choć już mężatka, która dawno nie ma kontaktu z Severusem, to wciąż siedząca w jego głowie.

Robyn jej nie znała, ale nie musiała znać, aby nienawidzić. To był zupełnie inny rodzaj nienawiści niż czuła zazwyczaj. Miała wrażenie, że tylko na myśl o Lily płonie z szaleńczej złości każdy element jej ciała.

Widziała po Severusie, że choć teraz powinien myśleć o niej, o Robyn, to wciąż błąkał się wokół Lily.

Każde kolejnego dnia Lily Potter coraz bardziej zawadzała Robyn. Do tego stopnia, że zapragnęła się jej pozbyć. Raz i na zawsze.

Ta myśl nie dawała jej spokoju. Zaczynała coraz bardziej odpływać w świat swoich chorych fantazji o śmierci Lily. W świat, gdzie nareszcie będzie z Severusem i żadna brudna szlama przestanie im przeszkadzać.

— Myślisz o niej.

— O kim? — Udawał, że nie wie, o czym mówi. Nawet nie odwrócił głowy w stronę Robyn, wciąż zaczytany w lekturze.

— Dobrze wiesz, o kim.

— Nie, nie wiem — skłamał.

— Tak, wiesz — warknęła. — Nie rób ze mnie idiotki. Już dawno dowiedziałam się o Lily Evans. Kochałeś ją. I wciąż kochasz.

Severus milczał.

— Milczenie też jest odpowiedzią — rzekła z chłodem w oczach. Odwróciła głowę, wyglądając uporczywie przez okno.

Przeklęta Lily, która była jedyną przeszkodą na jej drodze. Przeklęta Lily.

— Ta szlama cię nie chce — powtórzyła głośno Robyn. — Przejrzyj na oczy, człowieku. Od lat choćby ze sobą nie rozmawialiście, czy to nie jest oczywiste? Powinno być. Dlaczego ty wciąż nie możesz o niej zapomnieć? Dlaczego ty wciąż ją kochasz? Dlaczego?

— Nie wiem — szepnął, nagle sobie to uświadamiając. — Nie wiem, dlaczego.

Nie wiedział dlaczego? Też coś! Ciągnęło go do tej szlamy bez powodu. Tak po prostu. Nawet kiedy wyszła za mąż. Nawet kiedy od lat ze sobą nie rozmawiali.

Robyn nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie mógł o niej zapomnieć. Nie mieściło się to w jej głowie. Dla niej wszystko było zupełnie proste.

Pewnie dlatego nigdy nie zrozumiała, czym była miłość.

Zapomnij • Severus Snape ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz