Rozdział 13

629 60 119
                                    

Lord Voldemort z biegiem miesięcy posuwał coraz bardziej do przodu, choć członkowie Zakonu Feniksa, żaden ze śmierciożerców nie ośmieliłby się tego powiedzieć na głos, byli znacznie lepszej pozycji, przynajmniej na razie.

Podczas zwoływanych zebrań omawiali bez przerwy te same kwestie, a te same pytania i ten sam brak na nie odpowiedzi widocznie wprawiał Voldemorta w czysty szał. 

Po jednym takim spotkaniu, podczas którego jeden ze śmierciożerców ubliżył Czarnemu Panu przez brak informacji, którą oświadczył się dawno zdobyć, pokarany został na oczach wszystkich Cruciatusem. Severus nie pamiętał, aby od momentu jego wstąpienia do śmierciożerców widział aż tak wielki zamęt w tych krwistych oczach Czarnego Pana. I zdecydowanie nie chciał więcej widzieć.

Severus wraz z Robyn, kiedy wyszli poza mury posiadłości Tillmanów, u których tego wieczoru było zebranie, mieli nietęgie miny, a jeśli Robyn Morton, wiecznie wesoła, właściwie za wesoła, kobieta ma nietęgą minę, to musiało oznaczać, że było źle.

Ruszyli przed siebie ścieżką, aż dotarli do pobliskiego lasu. Księżyc świecił w pełni na atramentowym niebie, unosząc się nad głowami drzew. Oświetlał swoją poświatą bladą twarz Robyn, której intensywnie zielone oczy zdawały się wręcz świecić w ciemności, tak samo jak te jej kota. Severus dostrzegł zatrważające podobieństwo, przez które aż się wzdrygnął.

— Nie deportujesz się? — zapytał, kiedy stali przed dłuższą chwilę w zupełnej ciszy.

Spojrzała na niego z zagadkowym wzrokiem.

— Jeszcze tu zostanę — odpowiedziała.

Severusowi wydało się to co najmniej dziwne, ale jaki miał wybór? Nie zamierzał się ani dopytywać, ani z nią zostawać. Przygotowywał się już do deportacji, prawie czuł ten znajomy skręt w okolicy pępka, gdy zatrzymał go męski głos.

— Och, Rob! 

Zaskoczony Severus spojrzał na kobietę, która wyglądała na równie zdezorientowaną, co on. Oboje się w tym samym momencie odwrócili. Idealnie, aby dostrzec wysokiego i przystojnego starszego mężczyznę o krystalicznie niebieskich oczach.

— Myślałem, że już na mnie czekasz w środku, zdołałem się już wyrwać od żony, przeklęta kobieta zaczyna już coś podejrzewać... — Wtedy urwał. Dopiero wówczas bowiem spostrzegł, że Robyn nie była sama. — A ty to kto?

— Snape — burknął. — Ty nie musisz się przedstawiać. 

Severus znał mężczyznę, z którym rozmawiał z oczywistych względów. Marcus Tillman. To u niego odbyło się dzisiejsze spotkanie. Wraz z żoną przynależał do śmierciożerców już od dawna, był bardzo wiernym i gotowym na wszystko poplecznikiem Voldemorta.

— Warto zauważyć, że nie przeszliśmy na ty — powiedział z nienaturalnie sztucznym uśmiechem.

Robyn nerwowo odchrząknęła.

— Może już rozejdziemy się we własnych kierunkach? Chociaż pogawędka była niezwykle intrygująca... 

— Jak zwykle masz rację, Rob — oznajmił przymilnym tonem Tillman i objął kobietę w pasie, na co Severus prawie nie dał rady zachować kamiennego wyrazu twarzy.

— Słucham? — powiedział Snape.

Robyn wciągnęła ze świstem powietrze i spojrzała na Tillmana takim wzrokiem, jakby chciała nim przewiercić mężczyźnie brzuch. 

— Radzę trzymać łapy przy sobie — rzekł lodowatym tonem Marcus. — Bo nie dzielę się swoją własnością.

Czy on właśnie potraktował ją jak rzecz?, pomyślał Severus. Chyba naprawdę musi jej nie znać, skoro sądzi, że ujdzie mu to płazem. 

Zapomnij • Severus Snape ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz