29 - czyli straszne myśli

462 36 19
                                    

16:30, piątek, 28 czerwca

Magda zaprosiła mnie i Julka do siebie na, jak to nazwała, pożegnalny lunch. Sama wyjeżdża do pieprzonego Berlina w poniedziałek, a skoro nie widzieliśmy się we trójkę od feralnej imprezy, to stwierdziła, że chciałaby oddać mi bluzę, a przy okazji może się nawet pożegnać.
Na miejscu okazało się, że targana wyrzutami sumienia za obrzyganie mojej własności, upiekła specjalnie dla mnie wielką tartę cytrynową z dorodną bezą. Julek podobno dostał swoją, nieco mniejszą (bo jego ubrania nie były w wymiocinach) kilka dni wcześniej, gdy wpadła do niego pograć na urodzinowym ukulele. Mówił mi o tym, choć ona chyba nie wiedziała, że z Julkiem regularnie spotykamy się i rozmawiamy. Bez niej.
Ale mam nadzieję, że mało by ją to obchodziło. W końcu ona jest już gotowa do wyjazdu.

Otworzyłem drzwi wejściowe długim kluczem i zatrzasnąłem je za sobą, równocześnie zdejmując tenisówki. Z salonu dobiegał mnie głęboki śmiech Olka, co trochę mnie zirytowało. Od zakończenia roku szkolnego widywałem go tutaj codziennie, nie licząc dwóch dni, które spędzili u niego. Jakby byli, cholera, ze sobą sklejeni.

- Siema - burknąłem, zaglądając do pokoju. Ula dopiero teraz zorientowała się, że przyszedłem. Oboje czytali książki.

- Co tam masz? - zainteresowała się, wyciągając szyję. Chłopak odwrócił się przez ramię, również na mnie zerkając. Uśmiechnął się lekko, co zignorowałem.

- Nic dla ciebie - syknąłem wchodząc do kuchni. Wypraną bluzę rzuciłem na stół, a ciasto wyjąłem z papierowej torby. Magda dała mi je w całej tortownicy i powiedziała, żebym albo oddał przy okazji Julkowi, jeśli byśmy mieli się zobaczyć podczas jej nieobecności, albo że ona, gdy już wróci, osobiście przyjedzie do mnie po jej odbiór.
Usłyszałem skrzypienie podłogi i już po chwili Ula zmaterializowała się w progu.

- Gdzie byłeś? - zagadnęła, kołysząc się na piętach. Zacząłem myć ręce.

- Nigdzie - mruknąłem, biorąc na dłoń trochę mydła w płynie. Z żadnym z domowników nie rozmawiałem o moim życiu towarzyskim. A oni powoli przestawali próbować je ze mnie wyciągać.

- A z kim?

- Z nikim.

- Jesteś beznadziejny - oceniła podchodząc bliżej. Oczy jej się zaświeciły na widok mojego ciasta. - O! Skąd to?

- Z dupy - burknąłem, wyciągając nóż z szuflady. Olek wszedł do kuchni, gdy zacząłem odkrawać brzegi od okrągłej formy.

- Ale pięknie pachnie - rzucił, obejmując Ulę delikatnie ramieniem, a ja żałowałem, że nie oślepłem od dzisiejszego słońca.

- Dostałeś od kogoś? - dociekała dziewczyna. Zgromiłem ją spojrzeniem.

- Nie, znalazłem przy śmietniku - oznajmiłem poważnie. Wyraz konsternacji przemknął po jej twarzy. Przez chwilę nie była pewna, czy żartuję. - Wyciągaj talerze, albo stąd spływajcie - zarządziłem, celując w nich nożem. Olek posłusznie rzucił się do wyjmowania z szafki talerzyków, a ona wyłowiła z szuflady trzy widelce. Zacząłem kroić ciasto. Krucha beza pękała pod naciskiem ostrza.

- A tak serio, to... - Ula niepewnie wznowiła temat. Westchnąłem ostentacyjnie, opierając się o blat.

- To w ramach podziękowania i przeprosin.

- Kto niby chciał ci dziękować? Ktoś obłąkany? - prychnęła, mrużąc oczy. Z rozdrażnieniem upuściłem ramę tortownicy do zlewu. - I za co przepraszać?

- Dziękować za to, że nikt inny nie musi być twoim bratem i przepraszać za twój paskudny ryj - oznajmiłem cierpko, a ona trochę się zmieszała. Olek się nie wtrącał.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz