42 - czyli straszny egzamin

438 33 4
                                    

14:45, poniedziałek, 2 marca

Stałem oparty o drzewo, już od kilkunastu minut obserwując główne wejście mojej starej podstawówki. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki papierosy i zapaliłem jednego, dokładnie lustrując wzrokiem twarze wychodzących dzieciaków.
No i w końcu wylazła.
Luśka szła w towarzystwie dwóch chłopaków, obu trochę wyższych od niej, choć wcale nie było to trudne. Ona, tak jak ja czy Ulka, też nie grzeszyła wzrostem jak na swój wiek.
Zmarszczyłem brwi, widząc że blondyn niesie jej plecak, natomiast pyzaty szatyn na ramieniu miał zawieszony fioletowy worek w koty, a rękach trzymał jakieś pudełko. No to się dziewczyna ustawiła.
Uśmiechając się pod nosem rzuciłem peta na ziemię i przydeptałem go butem. Nie chciałem jej robić wiochy podchodząc, więc tylko patrzyłem, próbując złapać jej spojrzenie. Udało się. Laura wytrzeszczyła oczy, po czym wyszczerzyła się do mnie. Pomachała.
Wsunąłem dłonie w kieszenie, podchodząc do niej i kolegów.

- Nat! Co tu robisz? - zdziwiła się, ale była przy tym zachwycona moją obecnością. Za to zdecydowanie onieśmieliłem chłopaków. - To mój brat - powiedziała do nich. Tragarz worka uśmiechnął się niepewnie, ten drugi skinął mi głową, chcąc chyba wypaść dość dorośle. Nawet mu się udało.

- Sprawdziłem, o której kończysz i stwierdziłem, że po ciebie przyjdę. Ale... no, jak masz jakieś plany, to się widzimy w domu, nie? - zagadnąłem, wskazując głową na jej kolegów.

- A weźmiesz mnie na lody? Od rana mam straszną ochotę na jakieś. Czekoladowe najlepiej - wyjaśniła poważnie. Uśmiechnąłem się do niej, pstrykając ją lekko w ramię.

- Mama mi łeb ukręci, jak się dowie, że zabrałem cię do lodziarni przy takiej pogodzie - prychnąłem, wskazując głową na zachmurzone niebo. Rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Czyli tak?

- No jasne, że tak - roześmiałem się, szybkim ruchem naciągając jej czapkę na oczy.

- Ej! - krzyknęła, natychmiastowo ją poprawiając. Spojrzałem na chłopaków.

- Idziecie z nami? - zagadnąłem, chcąc zagrać fajnego starszego brata. Ale tylko ich speszyłem. Jeden coś tam wymamrotał pod nosem, drugi skleił nawet jakieś pełne zdanie, ale żaden nie wyraził chęci. Zdecydowanie nie czuli się przy mnie komfortowo. - Dobra, to poczekam chwilę tam - rzuciłem, wskazując parking przed sobą.

No i faktycznie, odszedłem kilka metrów i patrzyłem, jak Laura sprawia, że obaj są w nią wpatrzeni jak w obrazek. Po chwili oddali jej wszystkie rzeczy i cała trójka się rozeszła. Luśka ledwo targała swój plecak, worek i pudełko, które okazało się być jakąś makietą.

- Dawaj to - westchnąłem, zabierając jej ten nieszczęsny plecak. Wyszczerzyła się do mnie. - Jezu, ty tam cegły nosisz? - stęknąłem, zarzucając go sobie na ramię. Na drugim miałem własny. Roześmiała się znowu, łapiąc mnie za rękę. Pudełko potraktowała po macoszemu, ściskając je pod pachą. Widocznie już więcej nie miało się przydać.

A ja, jak zawsze, byłem pod wrażenia, ile w niej jest życia. Z całej naszej trójki, to właśnie Laura dawała się najbardziej lubić. Wiecznie uśmiechnięta, jakaś taka lekka, ale jednocześnie nie mdła, bo jej język robił się coraz bardziej cięty. Mama mawiała, że Luśka jest jak chochlik. I coś w tym było.
Doceniałem ją bardzo, szczególnie teraz, gdy stawała się coraz starsza. Co więcej, na niej prawie wcale nie odbiły się moje jazdy z ostatnich kilku lat, ani te przed Kubą, ani te po Kubie. Nie to, co na Uli.
Bo Ula miała do mnie dużo żalu.
Ale skoro tam przegapiłem możliwość bycia fajnym starszym bratem, to starałem się nadrobić to z Lusią.
A Laura lubiła mnie bardzo. Nie wiedziałem nawet czemu. Ula też nie wiedziała. I czasami bywała o to na mnie trochę zła.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz