11 - czyli straszna impreza

390 35 5
                                    

20:05, piątek, 18 maja

Mój ojciec przytłoczony wyrzutami sumienia i brakiem interakcji z mojej strony, na początku tygodnia wstawił mi drzwi do pokoju. Możliwe, że był to z jego strony jeden wielki błąd i że pożegnam się z nimi równie szybko, jak ostatnio, ale, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, istnieje cień szansy na cichy sukces.
Czuję, że powinienem był powiedzieć rodzicom o tej gównianej imprezie, ale wątpię, by mnie tam puścili. Zauważyłem, że ostatnio jeszcze bardziej obchodzą się ze mną jak z jajkiem. Dlatego, od powrotu ze szkoły, gram z nimi w małą grę. Są przekonani, że bardzo źle wczoraj spałem, cały dzień boli mnie głowa i nie jestem w najlepszym nastroju. Powiedziałem im (obojgu dla odmiany), że położę się wcześniej i poprosiłem, by nie zawracali mi już dzisiaj głowy. Dlatego od dwudziestu minut smacznie śpię.
A przynajmniej oni są o tym przekonani.
Zamiast tego stałem w tym momencie przed otwartą szafą i gorączkowo zastanawiałem się nad tym, co powinienem na siebie założyć. Jak ludzie ubierają się na imprezy? Wystarczy zwykły sweter albo bluza? Może krótki rękaw? A koszula? Nie będzie zbyt elegancko? To osiemnastka Zuzki, chyba powinienem wyglądać przyzwoicie... Może w takim razie marynarka?
Ale to ostatnie jako jedyne odrzuciłem tuż po tym, jak przyszło mi do głowy.
Mam tylko jedną marynarkę.
Pogrzebową.
Rozdrażniony usiadłem ciężko na podłodze, uporczywie wpatrując się w moje ubrania. Jakby miało się tam pojawić coś nowego, jakby odpowiedź chowała się przede mną i tylko czekała, aż ją odnajdę. A czas mijał.
W końcu postawiłem na prostą, czarną koszulę, bojąc się strasznie, że będę wyglądać jak pajac. Po raz kolejny tego dnia byłem tak bliski porzucenia planów i faktycznego pójścia spać, że czym prędzej się wyrychtowałem, zanim zdążę zmienić plany.
Bałem się. Cholernie się bałem.
Nawet nie wiem czego bardziej - okłamywania rodziców i zostania na tym przyłapanym czy pójścia na domówkę, po której nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Jedyną pewną rzeczą był alkohol. Zuzia wylewnie mnie o tym zapewniała.
Przełknąłem nerwowo ślinę, zerkając na skarpetki. Upewniłem się, że nie mam na palcach dziur i już chciałem wyjść z pokoju, gdy ogarnęły mnie tak wielkie wyrzuty sumienia, że łzy prawie same napłynęły mi do oczu.
Zacząłem chodzić w kółko. Może naprawdę powiem rodzicom? Może zrozumieją i mnie puszczą? Ale wtedy na sto procent ojciec uprze się, że przyjedzie po mnie o dwudziestej drugiej. Autem. Zapuka do drzwi Zuzi, zastanie jakąś wielką libację alkoholową, zobaczy mnie zagubionego gdzieś w tłumie i już nigdy nie pozwoli mi wyjść z domu.
Ta wizja mnie przekonała. Jeszcze jeden krok i po cichu zejdę na dół po schodach...
Boże, a co jeśli tam zasłabnę? Nie. Nie mogę iść.
Natan, weź się w garść! Zacisnąłem spocone dłonie na materiale spodni i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że całe mi się trzęsą. A nawet jeszcze nie opuściłem swojego pokoju.
To prawda, że ostatnio czułem się trochę gorzej. Serce czasem zaczynało bić mi różnym rytmem, miewałem zawroty głowy. Ale to z pewnością przez tę cholerną imprezę, bo stres, jaki mi towarzyszył od dwóch tygodni, ciągle się nasilał. Bałem się tego, że ludzie będą pić, że prawie nikogo tam nie będę znać, a najbardziej tego, że wyjdę na świra. Na przykład, że zrobi mi się niedobrze ze stresu, że zaśmieję się w złym momencie, że nie będę wiedział, jak pociągnąć rozmowę, albo nagle dostanę drgawek, udławię się własnymi rzygami i zamiast ojca, przyjedzie po mnie karawan.
Zacisnąłem powieki.

- Idiota - szepnąłem do siebie, starając się uspokoić oddech.

Żeby uniknąć tego ostatniego, pędem rzuciłem się do mojej szuflady w biurku. Otworzyłem ją szybko i od razu zauważyłem opakowania leków, których nie biorę od prawie miesiąca. Znowu powinienem zacząć. Bo jestem głupi i nie mam pojęcia, co czasem strzela mi do głowy.
Połknąłem podwójną dawkę, jakby mogło to udobruchać mój organizm za ostatnie tygodnie i szczerze zastanowiłem się, czy nie wziąć trzeciej. Ale nie. Z tym trzeba ostrożnie.
Więc, bardziej gotowy już chyba nie mogłem być.
Z duszą na ramieniu otworzyłem powoli drzwi i dokładnie się rozejrzałem. Głos Uli dochodził zza ściany, pewnie rozmawiała przez telefon. Zamknąłem swój pokój i na palcach zszedłem na parter. Z salonu słychać było odgłosy bajki. Zajrzałem tam przelotnie, skradając się do wieszaka na kurtki. Rodzice siedzieli na kanapie, a na ich kolanach leżała wyciągnięta Laura. Głośno chichotała, bo oglądali razem jakiś animowany film. Często spędzali tak piątkowe wieczory. A gdybym teraz ich uprzedził...
Przestań.
Przestań, Natan, ty skończony kretynie.
Zacisnąłem szczęki, szybko wcisnąłem stopy w buty, chwyciłem cienką kurtkę i jak najciszej wymknąłem się na zewnątrz. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że od prawie minuty wstrzymuję oddech. A niech cię, Natan. Udusiłbyś się sam, zanim zrobi to za kilka godzin twoja matka.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz