15 - czyli straszne pierwsze kroki

401 32 7
                                    

Kilka razy uważnie przeczytałem cały scenariusz. Nie jestem teatralnym bywalcem, trudno jest mi nawet określić, kiedy ostatnio widziałem jakikolwiek spektakl.
W zeszłym roku, z Kubą. Ale wtedy bardziej zwracałem uwagę na niego, niż na scenę. Dlatego nie wiem, co powinno zawierać w sobie dobre przedstawienie. Nie wiem, kiedy historia jest porywająca, nie wiem, czy można dobrze odegrać słabo napisane dialogi, a tym bardziej nie mam pojęcia, jak takie rozpoznać. Bo na papierze wszystko wygląda dosyć sztywno mimo wielu dopisków co do scenografii, ekspresji, kostiumów i mimiki aktorów.
Ale muszę przyznać, że nawet w kilku miejscach się uśmiechnąłem. Historia faktycznie opowiadała losy studenta, który przenosi się z małej wsi do wielkiego miasta i tam zaczyna odkrywać dwie twarze takiego życia. Z początku pełen zachwytu, powoli zaczyna wypierać się swojego pochodzenia i z czasem coraz głębiej wciąga go jego wielkomiejski sen. Niedługo po tym zaczyna dostrzegać, jak ogromną obłudą odznaczają się otaczający go ludzie, poznaje moc pieniądza i to, jak wielu jest chętnych na zajrzenie mu do kieszeni. Pewnego wieczoru w nocnym klubie nawiązuje przelotną znajomość z piękną młodą dziewczyną, która sprawia wrażenie naiwnej i niezbyt mądrej. Główny bohater postanawia zachować się jak prawdziwy dżentelmen i zająć się swoją nową towarzyszką, zadbać o jej bezpieczeństwo, odprowadzić do domu. Szkoda tylko, że ta nie dość, że ostatecznie go okrada, to jeszcze okazuje się być całkiem inteligentnym mężczyzną, który w ten sposób zarabia na swoje utrzymanie.
I to właśnie ja dostałem tę ostatnią rolę, z czego po zapoznaniu się ze scenariuszem, naprawdę się cieszyłem. Czułem, że dam radę, czułem, że wreszcie zajmę czymś moją głowę. W końcu uważałem się za całkiem niezłego aktora i naprawdę chciałem sprawdzić, czy w warunkach scenicznych umiem grać tak dobrze, jak w tych domowych. Bo za to, co wyprawiałem przy Kubie rok temu, ktoś powinien wręczyć mi jakąś niezłą nagrodę.
Z każdym dniem coraz częściej myślałem o środowym spotkaniu. Bo wreszcie będę mógł tam z kimś porozmawiać, może nawet pozwolą mi się wypowiedzieć i dorzucić kilka uwag?
I wbrew sobie muszę przyznać, że gdy Julian zaczepił mnie w poniedziałek na trzeciej przerwie poczułem się, jakby przywalił mi w twarz. I to dwiema pięściami.

- Natan, przepraszam, że ci przeszkadzam - zaczęło się dosyć niewinnie, gdy stanął obok mnie w kolejce do sklepiku szkolnego. Ja nałogowo kupowałem i wciskałem w siebie tanie czekoladowe batony, których skład pozostawiał wiele do życzenia. Ale jak na złość nie przytyłem nawet pół kilo, a jedyne co się zmieniło, to moja cera. O ile nigdy nie miałem z nią problemów, to teraz musiałem wieczorami podkradać Ulce maść na wypryski, a rano zakrywałem to gówno jakimś jej kremem z odcieniu tylko delikatnie ciemniejszym, niż moja skóra. Ale wygląd jak ze śmietnika całkiem nieźle rekompensował ich smak. - Chciałem ci tylko dać znać, że Alek zgodził się ostatecznie wziąć rolę Kizi - oznajmił uśmiechając się do mnie lekko. A mi język wszedł do gardła. - Już nie musisz się tym przejmować. To specyficzna postać, możemy znaleźć dla ciebie coś innego...

- Co? - wydusiłem w końcu z siebie. A on ściągnął gęste brwi. - To chyba nie jest konieczne.

- Wydaje mi się, że...

- A mi się wydaje, że pozwoliłeś mi to zagrać - wszedłem mu w słowo. Z jakiegoś powodu dłonie zaczęły mi się trząść. Ogarnął mnie nagły stres, ale wtedy Julian złagodniał i ja też złagodniałem i przyszła moja kolej w sklepiku i kupiłem taniego batona i zapchałem sobie nim usta, by nie powiedzieć chłopakowi niczego niemiłego. Wpatrywał się we mnie przez chwilę w zadumie. Zauważyłem, że lubi nosić jakieś głupie sweterki.

- Rozumiem - przytaknął, gdy łapczywie przeżuwałem wafla. Popatrzył na mnie uważnie, a mi wcale nie zrobiło się nieswojo, choć jadłem jak świnia. - Czemu tak ci na tym zależy? - spytał po chwili. I brzmiał, jakby naprawdę go to ciekawiło. I może bym mu odpowiedział, gdyby obok nas nie przeszła właśnie Zuzia, gdyby nie popatrzyła na mnie z kpiną, gdyby nie trzymała w prawej ręce paczki papierosów na szkolnym korytarzu i gdyby jej lewa dłoń nie topiła się między palcami Konrada. Julian podążył za moim spojrzeniem. - Wszystko okej? - zagadnął mnie uprzejmie, a ja nagle zapragnąłem, by zamienił się z Zuzką miejscami, by to ona stała teraz koło mnie, by wyśmiała mojego głupiego batona, by powiedziała coś śmiesznie niemiłego. By była jakaś. Bo Julian był chyba najnudniejszą osobą na świecie, najbardziej ułożoną i bezwyrazową. Nie znałem go ani trochę i nie miałem ochoty tego zmieniać. Bo jego spokój mnie zalewał, bo nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, bo on je po prostu wygaszał.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz