46 - czyli straszne niedowierzanie

427 29 12
                                    

Do domu wróciłem późnym popołudniem, bo po tej dziwacznej nocy spaliśmy z Julkiem prawie do czternastej. Znaczy on spał prawie do czternastej, a ja starałem się leżeć w jego łóżku jak najdłużej, więc zwlókł mnie z niego dopiero po czwartej. I to niemalże siłą.

- Śniadanie, obiad, kolacja? - spytał, potrząsając moim ramieniem. Wtuliłem twarz w poduszkę.

- Bardzo śmieszne - mruknąłem. Pociągnął za mój bark, obrócił mnie delikatnie na plecy. Wciąż wyglądał trochę słabo. Podkrążone oczy, rozcięta warga, wielki siniak na spuchniętym nosie. Boże, sam boję się spojrzeć w lustro.

- Nie prześpij całego dnia - poprosił mnie miękko.

- Już to zrobiłem.

- Mama z Kingą będą za jakieś dwie godziny.

- To mogę pospać jeszcze te dwie godziny - zauważyłem. Uśmiechnął się delikatnie. Zabrał rękę, pokręcił głową.

- Chyba wolałbym, żeby cię tutaj nie zastały, wiesz? W sensie, żeby nie widziały, jak wyglądasz. Znaczy... no, że obaj jesteśmy z lekka poobijani. Bo ja jej wcisnę jakiś kit, ale... jak będziemy we dwójkę, to...

- Jasne - przerwałem mu w końcu. Rozumiałem przecież, a on wił się w tych swoich wyjaśnieniach. - Jasne. Wezmę prysznic i pójdę. Okej?

- Zrobię ci coś do jedzenia - zaproponował, wpatrując się we mnie jak w obrazek. Dziwne to było. Bo on się w ogóle z tym nie krył. Jezu.

- Nie musisz. Prysznic i się zwijam.

- Natek, oczywiście że nie muszę. Ale z przyjemnością coś ci zrobię. To jak?

- A co serwujesz? - spytałem, próbując wygramolić się z łóżka. Uśmiechnął się łagodnie. Boże. Julek. Julek. Julek.

- Najpierw określ posiłek.

- Śniadanie.

- Proponuję jajecznicę, tosty, mogę zrobić ci twaróg z rzodkiewką, są powidła mojej mamy, jest miód, a nawet ze dwa rodzaje, mam jogurt truskawkowy, serek topiony, wyjąłem pieczywo z zamrażarki... - wymieniał, a ja siedziałem tam obok niego z jakimś obezwładniającym zachwytem. Bo Julek potrafił być taki domowy, taki ciepły. Swojski. Dobry. Boże. I ze wszystkich osób to właśnie ja zawróciłem mu w głowie. Boże. Dobry Boże.
I on dalej wyliczał zawartość lodówki, gdy mi udało się w końcu naprawdę wstać. Ledwo. Bo byłem w takim dziwnym stanie, że nogi praktycznie odmawiały mi posłuszeństwa.

- Julek - przerwałem mu w końcu. Zamilkł, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. I słowa zamarły mi na chwilę w gardle i po prostu patrzyliśmy na siebie. Nie pospieszał mnie. On też był ciągle w szoku. Jakież to wszystko dziwaczne. A potem, w końcu, zmusiłem swoje struny głosowe do pracy. - Nie musisz mi robić omleta. Ja mógłbym zjeść suchy chleb. Jestem najmniej wymagającą osobą na świecie.

- Nie,‌ myślę że tutaj mógłbym cię przebić - stwierdził cicho.

I miał rację. Uśmiechnąłem się. I zrobiłem krok w jego stronę i on się nie spodziewał, ale ja dotknąłem jego obu policzków, nachyliłem się i delikatnie go pocałowałem. Bardzo delikatnie. Jak jeszcze nigdy. Bo do tej pory jakiekolwiek nasze pocałunki były mocne, gwałtowne, czerpiące jak najwięcej. Nawet ten pierwszy, trochę dziwaczny, na zielonej kanapie w pokoju obok. On też był intensywniejszy niż ten teraz. Ale teraz mogłem całować Julka bezkarnie w niemalże dowolnym momencie, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby odbyło się to trochę tak, jakby tego w ogóle nie było. Bo nie musiałem się go nacałować na zapas.
A on pozwolił mi na to. A gdy się odsunąłem, w jego oczach było tyle radości, że aż nie wiedziałem, że jestem w stanie u kogokolwiek wywołać jej aż tyle. I dla tej radości jeszcze bardziej chciało mi się tutaj być, żyć i pozwalać mu brać ze mnie, z naszej relacji, co tylko chciał.
Boże, co ten chłopak wyprawia z moją głową.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz