środa, 28 listopada
Zignorowałem moje siedemnaste urodziny. To jest naprawdę dobre słowo. Zignorowałem.
Nie dałem sobie złożyć życzeń, nie miałem ochoty na prezenty, ani na telefony. Najchętniej po prostu przespałbym ten dzień i z pewnością zrobiłbym to, gdybym w piątek szesnastego listopada nie miał zapowiedzianych dwóch sprawdzianów, do których naprawdę sporo się uczyłem. Dlatego zacisnąłem zęby, zszedłem cały nachmurzony na śniadanie, zgasiłem Laurę, która zrobiła dla mnie laurkę, Ulę i zapakowaną książkę, którą już czytałem oraz rodziców pijących kawę przy oknie. Od nich dostałem dwa bony - jeden do księgarni, a drugi do popularnego sklepu z odzieżą, co było chyba delikatną sugestią. A ja nie miałem się dla kogo stroić.
Myślę, że normalnie daliby mi pieniądze, ale nadal mi nie ufali. I wcale nie mogę mieć o to do nich pretensji.
Więc mruknąłem tylko ciche "dzięki" i tym samym uciąłem temat moich urodzin w domu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo moja matka wzięła sobie tego dnia wolne i upiekła dla mnie tort, którego kawałek kazano mi zjeść po południu w towarzystwie wszystkich domowników.
A to wcale nie było najgorsze. Dostałem trzy telefony. Jeden od dziadków, drugi od siostry mamy, a trzeci, ten najstraszniejszy na świecie, od mamy Kuby. Bo chyba trudno jest zapomnieć o dzieciaku, który swoje pieprzone szesnaste urodziny obchodził na cmentarzu.
Dlatego dwa razy nie odebrałem, ale za trzecim przemogłem się i w końcu wcisnąłem zieloną słuchawkę. Życzyła mi samych sukcesów, cudownych ludzi wokół mnie, pogody ducha i szczęścia w życiu. A mnie naprawdę trudno się tego słuchało.
Więc mimo, że zeszłoroczne urodziny figurują na szczycie rankingu tych najgorszych, to siedemnastych też nie będę wspominał za dobrze.
Ale chociaż w szkole nikt o nich nie wiedział. Nikt, czyli nikt, a dodatkowo nikt, czyli dwie osoby, z którymi aktualnie rozmawiałem - Magda i Julian. Bo nie mieli prawa wiedzieć. I dobrze, bo tego, to już bym chyba nie zniósł.Po ósmej lekcji udałem się do pracowni polonistycznej, w której zastałem już większość osób z kółka. Znałem ich imiona. Wszystkich. A oni znali moje. Każdy witał mnie krótkim "cześć", albo lekkim uśmiechem. A ja robiłem to samo, bo właśnie tak wypadało. Rozejrzałem się po sali. Ludzie siedzieli w grupkach malując farbami nasze prowizoryczne dekoracje, dwóch chłopaków nawlekało sztuczne kryształki na powyginany drut, który miał robić za abażur do małej lampki, a na tyłach kilka dziewczyn, w tym Magda, przekopywało się przez ubrania pochowane w workach na śmieci. Szatynka chyba dowodziła całym przedsięwzięciem, bo to właśnie jej pokazywano te części garderoby, co do których posiadano jakieś wątpliwości. To ona zarządzała, czy mają wylądować na kupce po prawo, czy tej po lewo. Rozejrzałem się dookoła, gdy zadzwonił dzwonek. Juliana nigdzie nie było. Ruszyłem w stronę dziewczyn.
- Gdzie jest Julian? - spytałam, stając nad nimi. Magda zerknęła na mnie ze znużeniem.
- A ty co? Niańka jesteś?
- Wypchaj się, Magda - syknąłem, siadając na krześle po jej prawej stronie. Gdzieś z przodu klasy kilka osób wybuchnęło głośnym śmiechem. Zerknąłem w tamtą stronę, ale nie zauważyłem niczego zabawnego. Grupka pierwszoklasistów bawiła się świetnie przy postawionych na stole butach na obcasie. Jeden chłopak, Adam, starał się poprzyklejać do nich sztuczne kryształki, ale zamiast trzymać się zamszu, one chętniej kleiły się do jego palców. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
Premiera miała odbyć się już za nieco ponad tydzień - w piątek, siódmego grudnia. Wszyscy znali swoje role idealnie, zrobiliśmy ostatnio dwa dodatkowe spotkania, a teraz należało podopinać na ostatnie guziki całą resztę. Zanim przyszedłem, Magda musiała wyciągnąć z małego schowka przy sali polonistycznej kilka worków z ubraniami, które nazbierały się tu przez ostatnie lata. Zobaczyłem, że moja sukienka leży na ławce pod oknem razem z kilkoma innymi rzeczami.
CZYTASZ
Punkt zwrotny
Teen FictionJest to druga część Efektu Ubocznego, która kreowała się w mojej głowie już od dawna. A na dole spoiler EU. Po śmierci Kuby nie dzieje się dużo. Dni zdają się być takie same, ciągną się nieznośnie, a dusza z każdym dniem boli coraz bardziej. Ale ki...