20 - czyli straszna premiera

472 32 15
                                    

Zaraz po wejściu do domu skierowałem się do pokoju rodziców. Byłem całkiem sam, więc bez skrępowania otworzyłem drzwi do ich sypialni. Duże łóżko nakryte granatową narzutą, a na samym środku leżał nasz paskudny, stary kot. Nawet nie otworzył jednego oka, gdy lekko szturchnąłem go w bok. Zamruczał. Świr.
Podszedłem do ogromnej szafy, która stała po prawo. Matka trzymała tam masę jakichś pierdół - pudła z moimi starymi klockami, za którymi Laura nie przepadała, teczki z naszymi świadectwami, wędki należące do ojca, dwa leżaki, trochę książek, dla których zabrakło miejsca na półkach i wiele innych rzeczy. Podczas jazdy autobusem doszedłem do wniosku, że jeżeli w naszym domu znajduje się jakieś radio, to właśnie tutaj. Przykucnąłem na dywanie, powoli przeszukując różne odmęty szafy. W między czasie znalazłem trzy rakiety do badmintona, album z moimi dziecięcymi zdjęciami oraz dmuchany materac na wodę, którego kupno wybłagała Ula jakieś pięć lat temu nad morzem. Pamiętam, że dopiero co wyszedłem wtedy z kilkutygodniowego pobytu w szpitalu, a rodzice wpakowali mnie wraz z siostrami w samochód i wywieźli nad Bałtyk. Nie wspominam tych wakacji zbyt dobrze. Nie dość, że Laura złapała jakąś grypę żołądkową, którą momentalnie się zaraziłem, to na dodatek przez cały wyjazd kłóciłem się z rodzicami o to, że nie wejdę do wody. Spaliłem sobie skórę na prawie całym ciele, a na dodatek zemdlałem na plaży, przez co moja matka od razu wsadziła mnie do auta i czym prędzej pojechaliśmy do najbliższego szpitala. Zakładała, że tym razem to już na pewno umieram, ale finalnie okazało się, że piłem po prostu zbyt mało wody.

Upchnąłem ten głupi materac gdzieś pod stertę papierów i w końcu natrafiłem na pudełko po jakimś starym radiu. Wyciągnąłem je na zewnątrz i otworzyłem. I faktycznie, w środku znajdował się spory szary kloc, jeszcze brzydszy, niż na opakowaniu. Pudło wepchnąłem z powrotem do szafy, a radio wziąłem pod pachę.

- Teraz się będziesz gapić? - syknąłem do zbudzonego kota i wyszedłem na korytarz. Ruszyłem do mojego pokoju, prawie potknąłem się po drodze o zwisający aż do podłogi kabel i w końcu postawiłem urządzenie na szafce nocnej. Uprzednio musiałem zgarnąć z niej wszystkie śmieci oraz książki. Pospadały z hukiem na podłogę.
Zignorowałem je całkowicie, podłączając radio do gniazdka. Zaburczało. Nie wiem, ile ono miało lat, ale zakładam, że wcale nie wiele mniej, niż ja. Z plecaka wyciągnąłem opakowanie, które dostałem od Juliana, a z jego środka delikatnie porysowaną płytę. Przetarłem ją ostrożnie o spodnie i włożyłem do odtwarzacza. Wcisnąłem "play" i już po kilku sekundach rozległy się pierwsze dźwięki elektrycznej gitary. Spróbowałem wyobrazić sobie Juliana słuchającego tej muzyki. Trochę mi to nie pasowało, bo ten album brzmiał mocno, głośno, żwawo, a Julian... Julian był trochę nijaki.
Usiadłem przy biurku i ze zmęczeniem zabrałem się za pracę domową. Muzyka wciąż grała, moje stopy podrygiwały, a ja przez kilkadziesiąt kolejnych minut rozwiązywałem zadania z matematyki. I było mi z tym naprawdę dobrze.

***

18:16, piątek, 7 grudnia

Biegłem. A może nawet pędziłem, bo moja matka przetrzymała mnie w domu dłużej, niż zakładałem. Oczywiście nie powiedziałem, gdzie się wybieram, bo o kółku teatralnym nie wspominałem nikomu. Ona myśli, że siedzę sobie teraz w kawiarni gdzieś przy rynku i zabieram się za projektowanie strony internetowej na informatykę. Tak naprawdę nic takiego nie istnieje, a ja właśnie dopadam do drzwi liceum znajdującego się na południu miasta, zamiast wchodzić w internet.
W środku było bardzo dużo ludzi, wszyscy tłoczyli się przy stoliku po prawej stronie, starając się oddać swoje kurtki i płaszcze do prowizorycznej szatni. Sam festiwal zaczął się już o osiemnastej i z tego co kojarzę, to cieszył się naprawdę dużą popularnością. Nasz zespół miał wystąpić jako drugi, o osiemnastej pięćdziesiąt, ale ustaliliśmy spotkanie godzinę wcześniej. A ja naiwnie założyłem, że bez problemu się wyrobię. Na domiar złego rozładował mi się telefon, więc nie dałem nawet rady poinformować Juliana, lub kogokolwiek innego o tym, że dotrę.
Przez kilkanaście sekund stałem po środku tego zamieszania i nie miałem pojęcia, w którą stronę mam się w ogóle udać.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz