22 - czyli straszna północ

464 37 7
                                    

- Zapomniałeś czegoś? - powtórzyła pytanie, puszczając moją dłoń. Pospiesznie schowałem ją do kieszeni spodni. Blondyn przytaknął.

- Mam książkę Natana i bałem się, że wyleci mi z głowy, żeby mu ją oddać - oświadczył z przekonaniem, a ja ledwo powstrzymałem się przed posłaniem mu dziwnego spojrzenia. A Julian wśród kłamstwa czuł się chyba jak ryba w wodzie. - My tylko na chwilę, nie będziemy ci przeszkadzać - dodał, lekko się spinając. Kobieta uśmiechnęła się do nas ze zmęczeniem, a ja zobaczyłem długą bliznę tuż przy jej prawym uchu. Dochodziła dwudziesta druga. - Kinga śpi?

- Chyba tak. Ale wiesz, że czasami udaje - westchnęła, nagle rozglądając się po pomieszczeniu. Szybko przebiegłem wzrokiem po zagraconym pokoiku. Na parapecie stał jeden, pokraczny kwiatek. Czułem się tu dziwnie, a jej wzrok parzył. Odrobinę schowałem się za chłopakiem.

- W razie czego dzwoń, dobrze? - spytał cicho, patrząc na nią z troską. - Jestem tylko kilka pięter niżej...

- Julek, nie zawracaj sobie tym głowy - odparła, mimowolnie poprawiając mu kołnierzyk koszuli. Odwinęła go i nieco przyklepała. - No już, nie zagaduję was. Chyba, że chcecie się czegoś napić? Złotko, masz na coś ochotę? - zagadnęła. A potem dotarło do mnie, że to ja powinienem odpowiedzieć. Że to mnie zapytała. Wytrzeszczyłem oczy, szybko kręcąc głową. A potem przypomniałem sobie, że umiem mówić.

- Nie, nie. Nie chcę sprawiać kłopotu, dziękuję...

- To żaden kłopot - zapewniła mnie, obracając się na pięcie i weszła do kuchni. Z małym przerażeniem spojrzałem na Juliana, ale on już ruszył za mamą, nawet mnie nie zauważając.

- Damy sobie radę - powiedział łagodnie, zwinnie wyjmując jej czajnik z dłoni. Nalał do niego wody i w mgnieniu oka wyciągnął z szafki trzy kubki, po czym wrzucił do nich po torebce herbaty. Uwijał się szybciej, niż ja kiedykolwiek w swoim życiu. Przez to nawet nie śmiałem poinformować go, że nie przepadam za czarną. Kobieta pogładziła go po włosach, choć ledwo ich dosięgała.

- A ty jak zawsze wszystko musisz zrobić sam - roześmiała się życzliwie, po czym znów spojrzała na mnie. Przejście z kuchni do saloniku było tak wąskie, że z pewnością nie moglibyśmy się w nim wyminąć nawet, jeśli bardzo byśmy chcieli. - Idźcie, przyniosę wam.

- Nie trzeba, możemy sami...

- O tym właśnie mówię, Juluś - zwróciła się do niego ze smutnym uśmiechem. Wygoniła chłopaka z kuchni, a ja zauważyłem, że musi schylać lekko głowę, żeby nie uderzyć nią w futrynę. Nawiązał ze mną szybki kontakt wzrokowy, po czym wskazał mi, żebym poszedł za nim. I nie była to długa wyprawa, bo jego pokój znajdował się w korytarzyku za kanapą. Ostatnie drzwi na wprost. Wszedł, zapalił małą lampkę, potem wszedłem ja i miejsce się skończyło. Chłopak nie patrzył już na mnie, stał po środku pomieszczenia, które było chyba mniejsze, niż łazienka w moim domu. Ledwo zmieściła się tutaj nieduża szafa, krótkie biurko, którego krzesło, gdy się na nim usiadło, z całą pewnością musiało dotykać boku najwęższego łóżka, jakie widziałem w swoim życiu. Jeśli myślałem, że to moje łóżko nie grzeszy szerokością, to byłem w wielkim błędzie. Boże, w moim pokoju zmieściłyby się trzy pokoje Juliana. Niepewnie zamknąłem za sobą drzwi, a on nadal na mnie nie patrzył. Na suficie widniała pajęczyna pęknięć w tynku, a w oknie nie wisiały żadne zasłony, czy firanki. Tutaj było surowo, pusto, nie tak jak w drugiej części domu. Trudno było mi połączyć to wszystko w swojej głowie. Pokój Juliana powinien być cały w obrazkach, zdjęciach, pamiątkach. A nie miał tutaj nic.

- Moja mama pracuje na dwa etaty - powiedział cicho, wpatrując się w okno. - A czasem, gdy nie starcza, chodzi na nocki. Moja mama ledwo wiąże koniec z końcem, a mi nie pozwala iść do cholernej pracy po za weekendami - szepnął z goryczą, niespodziewanie wpuszczając mnie do swojego świata. Poczułem się, jakby nagle zabrał mi grunt spod nóg.
Ale Julian nie powiedział już niczego więcej. Usiadł ciężko na łóżku, a twarz miał bez wyrazu. Dłonie mu się trochę trzęsły, więc zacisnął je mocno na kolanach. Powoli wypuścił powietrze, w końcu na mnie zerkając. Trwało to chyba dziesięć lat. A potem uśmiechnął się niespodziewanie i może nie był to uśmiech szeroki, ale wyglądał na szczery. Chociaż dobrze wiedziałem, że taki nie jest.

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz