34 - czyli straszne blizny

544 39 22
                                    

środa, 13 listopada

Jak na złość moje wyniki nie były tak dobre chyba nigdy od diagnozy. W moim przypadku mistyczne słowo remisja zostało użyte po raz pierwszy siedem miesięcy temu, a od tamtego czasu jest po prostu dobrze.
A gdy półtorej godziny temu znowu powiedziano to na głos na wizycie kontrolnej, ja miałem ochotę zrzygać się lekarzowi na buty.
To nie jest tak, że nie cieszę się z szansy na normalne życie.
Ja po prostu nie cieszę się z niej dzisiaj.

- Kurwa, pierdolony żart - powiedziałem Kubie. Kazałem się zawieźć ojcu na cmentarz zaraz po wyjściu ze szpitala. Nie protestował. Wszedł tu nawet ze mną na chwilę, zapalił Kubie duży znicz, postał, popatrzył, a potem powiedział, że poczeka w aucie. Mruknąłem na to tylko coś niezrozumiałego. - Moje rokowania są kurewsko zajebiste, a ty gnijesz tu już drugi rok - stwierdziłem, kopiąc moim ciężkim jesiennym buciorem jego kamienne pudło. I tak trochę zabolało. Mam nadzieję, że nie tylko mnie. Ze złością wyjąłem paczkę papierosów, zapaliłem jednego. Przysiadłem na szarej płycie. Trochę pociemniała, bo kiedyś miała odcień jego oczu. A może to mi wyobraźnia płata już figle. - W piątek wystawiamy Romea i Julię - powiedziałem do niego już znacznie łagodniej. - Będę mieć na sobie taką fioletową kamizelkę. Strasznie ciasna była, więc Magda wszyła jej po bokach po kawałku materiału. Już przynajmniej mogę się w niej ruszać - dodałem. Zerknąłem na jego imię. Było mi smutno. Ale tak normalnie, przewlekle. Praktycznie już za nim nie płaczę. - Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze - szepnąłem. Jakaś wrona zaskrzeczała nad moją głową. Odnalazłem ją wzrokiem. - Mógłbym poudawać, że to ty po reinkarnacji - burknąłem, wciąż patrząc na ptaka. Przez chwilę wiercił się na gałęzi. Odleciał. - Ale ty byłbyś co najwyżej miękkim królikiem. Może w porywach jakimś miłym psem. Ja za to pewnie odrodziłbym się jako szczur lub jakiś wyjątkowo nieznośny komar. Kurwa, debilu, gdybym to ja zdechł, bzyczałbym ci nad uchem tak długo, że chyba byś zwariował - dodałem. Było zimno. Tegoroczny listopad w niczym nie przypominał ostatniego, słonecznego listopada Kuby. Dzisiaj było potwornie brzydko, trochę kropił deszcz, trochę wiało, ale przede wszystkim chodziło o brak słońca. Bez słońca odechciewało mi się wszystkiego. Choćby siedzenia tutaj. - Chyba już sobie pójdę - powiedziałem po chwili. Filtr papierosa rzuciłam gdzieś w krzaki. Wstałem, poprawiłem kurtkę, spojrzałem na grób. - Kocham cię - szepnąłem, choć nie byłem pewien czy wciąż jest to prawda. Chyba tak. Bo zawsze będę go kochał. Jakoś. Nie wiem jak. Inaczej.

Odwróciłem się na pięcie, wylazłem spomiędzy nagrobków, ruszyłem żwirową ścieżką, dotarłem na tę główną, wyłożoną kostką. Zobaczyłem jakieś dwieście metrów przed sobą mojego tatę oraz tatę Kuby stojących niemal w samej bramie cmentarnej. Rozmawiali. Tamten palił papierosa. Chciałem zawrócić. Westchnąłem tylko cicho, wreszcie do nich podchodząc. Trochę się ociągałem. Obaj spojrzeli na mnie jak na zawołanie.

- Dzień dobry - odezwałem się, a mój głos zabrzmiał naprawdę dobrze. Trochę nisko, trochę męsko, trochę właśnie tak, jak chciałbym by brzmiał zawsze. Wyciągnąłem rękę, on uścisnął ją mocno.

- Cześć, Natan - odparł z dziwnym ciepłem. - Wydoroślałeś na twarzy - stwierdził, przyglądając mi się uważnie. Zauważyłem, że pod pachą trzymał naprawdę ogromny bukiet białych róż. Serce mi zmiękło.

- Tak? - wydusiłem z siebie. Całe moje dobre wrażenie właśnie prysnęło. Uśmiechnął się nieznacznie. Wyglądał jakoś inaczej. Było w nim więcej życia, niż gdy widziałem go po raz ostatni w marcu.

- Tak, zdecydowanie. Jak tam u ciebie?

- Nie najgorzej raczej - oceniłem, patrząc w jego szare oczy. Och. To właśnie tak wyglądały oczy Kuby. Teraz już pamiętam... - A u pana?

Punkt zwrotnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz