8. ten z dziwną niepewnością

486 52 38
                                    

Następnego poranka Louis obudził się w wygodnym łóżku na statku, którym płynął. Miała być to kilkudniowa wycieczka, więc skoro załatwił już swoje pilne sprawy i żadna praca na nim nie ciąży, to chyba może pozwolić sobie na chwilę relaksu na piekielnie drogim i przesadzonym rejsie po malowniczej rzece.

W teorii powinien się obawiać, że jego czyny wyjdą na jaw, a on zgnije w więzieniu, prawdopodobnie trafiając do zakładu o zaostrzonym rygorze, jednak Louis totalnie się tym nie przejmował. Doskonale wiedział, co i jak ma robić, żeby nie zostać złapanym, a jego zbrodnie nie zostały zbyt szybko odkryte. Zależało mu tylko na tym, żeby świat wiedział, jak dużo ludzi umarło z ręki jednego mordercy - takie było jego zadanie.

Od lat, czyli od samego początku jego ''kariery'', policja łapie trop i szybko go gubi. Telewizja i zaciekli reporterzy mówią o brutalnym mordercy z Anglii, który jest nieuchwytny i bardzo przebiegły. Media przedstawiały go jako człowieka bez serca, nadając mu ksywkę rzeźnika londyńczyków, co właściwie mogłoby podobać się jakiemuś psychopatycznemu bandycie.

Louisowi całkowicie to nie odpowiadało i nie był dumny ze swoich specyficznych osiągnięć. Nie lubił myśleć o sobie jako o mordercy, który pozbawił życia już tylu z pozoru niewinnych ludzi. Może nie zabijał bezcelowo i zawsze miał jakiś poboczny motyw, jednak wciąż to on stał w miejscu tego najgorszego. Wymierzał sprawiedliwość według swoich rygorystycznych zasad i nie przejmował się innymi ludźmi. Lata temu ustanowił sobie pewien cel i teraz musi zrobić wszystko, aby się nie poddać.

- Dzień dobry - uśmiechnął się, kiedy wszedł do pokładowej restauracji, nie trudząc się w założeniu jakichś eleganckich ubrań. Pora była wczesna, ponieważ słońce dopiero z wolna wychylało się zza horyzontu, a ludzie na statku wyglądali na zaspanych i przykrytych jeszcze snem.

- Dzień dobry, co podać? - zapytała młoda kelnerka, która posyłała Tomlinsonowi zaczepny uśmieszek. Była uroczą blondynką, ubraną w granatowo biały strój kelnerek, który na piersi miał spory napis Mersey. Jej białe polo, zakończone na górze rzędem guzików, miało zdecydowanie zbyt głęboki dekolt, na który opadał srebrny wisiorek z jaskółką. Wyglądała na miłą i zadowoloną z faktu, że Louis mierzy ją wzrokiem, całkowicie nie przejmując się współpasażerami przy stolikach nieopodal.

- Kawę - odparł po dłuższej chwili lustrowania dziewczyny wzrokiem, po czym wrócił spojrzeniem do jej blado zielonych oczu, które były całkowicie wyblakłe, choć miały w sobie coś na kształt iskierki podniecenia.

- Jasne, za chwilę podam - posłała mu szerszy uśmiech i odeszła kręcąc zachęcająco biodrami, łaknąc uwagi, jaką poświęcał jej Louis. Szatyn prychnął pod nosem na jej desperackie zachowanie, ale nie skomentował tego, zaczynając bawić się zapalniczką w swojej dłoni. Czas na tym rejsie niesamowicie mu się dłużył, a relaks wcale nie wypełniał jego zmęczonego ciała, co jedynie wywoływało w nim frustrację i gniew.

Kiedy kelnerka przyniosła mu kawę, ostentacyjnie pochylając się nad stolikiem, Louis puścił jej oczko i wyszeptał coś o końcu jej zmiany, na co blondynka pokiwała głową i uradowana pobiegła na kuchnię. Tomlinson postanowił skorzystać z tej wycieczki i jeśli zaliczenie pustej dziewczyny z restauracji pokładowej ma być dla niego swego rodzaju relaksem, to on właśnie to zrobi. Po ostatnim nieprzyjemnym starciu z Eleanor, Louis nie miał najmniejszej ochoty na wchodzenie w głębsze relacje z dziewczynami, których całkowicie nie zna. Oczywiście jakiś szybki numerek w jego pokoiku na statku nie liczy się do tego postanowienia, więc nie musi mieć jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Potrzebował rozładować wielki stres, ma prawo.

Tego samego dnia, gdzieś w okolicach późnego południa, Louis leżał na leżaku w cieniu rozłożystego parasola. Czytał książkę, którą znalazł w niewielkiej biblioteczce na statku - zaskoczyło go to, że na tej łajbie jest wszystko, ale to przecież wycieczkowiec dla zbyt bogatych snobów - popijając lekkiego drinka. Nie miał nic ciekawszego do roboty, ponieważ nie planował wybierać się na fitness dla staruszek, a gra w karty zdecydowanie mu się przejadła. Poza tym, każdy z graczy był przynajmniej pięćdziesięciolatkiem z portfelem pełnym banknotów o wielkich nominałach. Palili te swoje wysublimowane cygara, ubrani w zbyt eleganckie garnitury i zapięte ciasno pod szyją krawaty. Ich rozmowy kończyły się na rodzaju whisky lub pięknych córkach, które znalazły bogatych małżonków - jakby nie patrzeć, Louis mógłby mieć problem w odnalezieniu się w takim towarzystwie. Niby był charyzmatyczny i nie miał trudności w znajdywaniu tematów do rozmów z nowopoznanymi ludźmi, jednak dla własnego spokoju nie chciał pakować się w ścisłe grono nadętych hazardzistów.

Love in crime || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz