34. ten ze strachliwym uczuciem

371 42 21
                                    

Było sobotnie popołudnie, które jak zazwyczaj, spędzali na wspólnym spacerze po parku – nie byle jakim parku, bo wybierali się dokładnie tam, gdzie przed tygodniami przeżyli swój pierwszy pocałunek, zatracając się w sobie bez pamięci. Bardzo to sentymentalne, nawet kiczowate z ich strony, ale nutka romantycznej słodkości nigdy nikomu nie zaszkodziła. Obaj kochają to miejsce – głównie z powodu swoich randek, ale to mniejsza – i delektują się pięknem letniego krajobrazu, kiedy bez żadnego pośpiechu chodzą po kamiennych alejkach i piaskowych ścieżkach.

Jest ciepłe lato, które właściwie chyliło się ku końcowi i wraz z płynącymi tygodniami, odliczało dni do rozpoczęcia się jesieni. Poranki i popołudnia wciąż były bardzo upalne, nagrzewając złocistymi promieniami cały Londyn, nie pozostawiając złudnej nadziei na orzeźwiający wiatr albo kilka chmur zasłaniających gorące słońce. Dopiero późne wieczory dawały chwilę oddechu, kąpiąc ulice w mroku i blasku księżyca konkurującego z błyszczącymi gwiazdami.

Szli ze złączonymi dłońmi, rozmawiając cicho na błahe tematy, kiedy ich oczy pochłaniały magię tamtego miejsca. Wąska alejka, wyłożona brunatną kostką, delikatnie obijała się o ich buty, stukając cicho pod stopami. Zachodzące słońce wdzierało się na ich rozmarzone twarze, oblewając je bursztynowym blaskiem, opadającym na nich zza firany liści i gałęzi. Wszędzie było mnóstwo drzew, krzaków i krzewów bogatych w letnie kwiaty, które pachniały słodyczą, powodując, że każdy z przechodniów zachwycał się ich pięknem oraz rozpościerającą się wokół aurą spokoju i harmonii. Błękit nieba był ledwo widoczny zza gęstwiny barwnych liści, które były pomalowane żywą i soczystą zielenią w każdym odcieniu; każdym, oprócz tego, który zamknięty jest w hipnotyzujących oczach Harrego.

Spacerowali mijając biegające w słońcu dzieci, które śmiały się i zachęcały do zabawy swoich rodziców; sportowców, którzy ubrani w wygodne stroje, wyginali się na trawie albo krążyli między drzewami z ciężkim oddechem; urocze pary, które tak jak i oni, spędzali w parku swoje popołudnie. Szczególnie jedna z takich par, przykuła czujne spojrzenie Louisa, który pozwolił sobie zawiesić wzrok na starszym małżeństwie. Siedzieli oni na jednej z ławeczek otoczonych krzewem akacji, rozciągającym się nad ich głowami. Kobieta trzymała w dłoni bukiet białych lilii, z drugą dłonią opartą na przedramieniu męża. Głowę miała opartą o jego ramię, a jej usta rozciągnięte były w szerokim uśmiechu.

- Urocze – wyrwało się Louisowi, który teraz szczerzył się do małżeństwa, na co mężczyzna odpowiedział tym samym, a skinieniem głowy wskazał na jego dłoń, która splątana była z tą Harrego. Tomlinson od razu przeniósł tam swój wzrok, a jego kciuk automatycznie zaczął delikatnie pocierać skórę loczka, wysyłając ciepły prąd wzdłuż jego kręgosłupa.

- Lilie są symbolem szczęścia, wiesz? – mruknął Harry ze spojrzeniem utkwionym w profilu uśmiechającego się chłopaka. Był całkowicie rozczulony jego zachowaniem i totalnie zauroczony tak bagatelnym gestem z jego strony. – I tak, są strasznie uroczy.

- Ty też – zachichotał szatyn, sięgając ich złączonymi dłońmi do swoich ust, aby złożyć na niej długi pocałunek. Policzki Harrego pokryły się różem, podkreślając jego szeroki uśmiech i błyszczące oczy, które nie potrafiły oderwać się od twarzy jego chłopaka. – Lubisz lilie? – zapytał, a to pytanie było tak proste i czułe, że serce Stylesa roztapiało się w uczuciu bezgranicznej miłości.

- Lubię wszystkie kwiaty – loczek wzruszył ramionami, przysuwając się bliżej Louisa, sprawiając, że ich ramiona ocierały się przy każdym kroku. I nie, absolutnie nie przeszkadzało to żadnemu z nich. – Czemu pytasz? Chcesz mi zaimponować czymś jeszcze? – zachichotał i nie przerywając ich spaceru, cmoknął skroń szatyna z uśmiechem na jego wargach.

Love in crime || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz