Kiedy Louis obudził się z wciąż żywą wizją uśmiechniętego Harrego, jego usta nieświadomie wykrzywiły się w uśmiechu. Nie chciał nad tym myśleć i dywagować, żeby nie zepsuć sobie tej iluzji, a że nie rozumiał nic, postanowił po prostu – tak wyjątkowo – cieszyć się spontaniczną chwilą, która mimo trwania zaledwie kilku minut, wywołała szczery uśmiech na twarzy Tomlinsona, który nie zszedł z niej nawet wtedy, gdy pijąc herbatę poparzył swój język zbyt gorącym napojem.
Kiedy zjadł przygotowane sobie śniadanie, ubrał się w wygodny, lecz dobrze wyglądający strój, i skończył notować coś w swoim dzienniku, postanowił, że odwiedzi Alice, która najprawdopodobniej czeka na niego ze świeżo upieczoną szarlotką.
Wyszedł z mieszkania, nie zapominając o dokładnym zamknięciu drzwi na klucz, i ruszył schodami na dół, aby znaleźć się pod mieszkaniem ulubionej w bloku sąsiadki. Zapukał w drzwi tak samo ciemne jak te jego, a po mniej niż minucie, w progu stanęła uśmiechnięta Alice, która w pasie miała przewiązany liliowy fartuszek. Na widok Louisa, staruszka uśmiechnęła się szerzej i zrobiła miejsce w drzwiach, aby chłopak wszedł do środka.
- Cieszę się, że przyszedłeś, kochanie – powiedziała, kiedy zamknęła drzwi, a Louis rozłożył ramiona, aby objąć kobietę na przywitanie. – Siadaj, siadaj. Upiekłam dla ciebie szarlotkę – zachęciła i popędziła do kuchni, a uśmiech Tomlinsona spowodował zmarszczki w kącikach jego oczu. Wiedział, że Alice go uwielbia – z wzajemnością – jednak za każdym razem doceniał jej gesty, bo wiedział, że ona robi to jedynie dla niego.
- Nie musiałaś – powiedział, kiedy kobieta weszła do salonu z ozdobnym talerzem, na którym ułożyła zbyt dużą ilość kawałków pysznie wyglądającego ciasta. – Ale dziękuję – posłał jej uśmiech, a Alice skinęła głową i wróciła się do kuchni po filiżanki z herbatą.
- No to teraz, opowiadaj – zaśmiała się pod nosem, kiedy nałożyła Louisowi kawałek szarlotki na mały talerzyk, a on upił łyk herbaty. I może była za słodka, bo Alice nigdy nie potrafiła zapamiętać, że Tomlinson nie słodzi więcej jak płaską łyżeczkę, jednak i tak mu smakowała, wywołując uśmiech na jego wargach.
- Właściwie, to dużo się działo przez te kilka dni – westchnął i wbił widelczyk w ciasto, którego zapachem już czuł się spełniony.
- Nie było cię u mnie tydzień, Louis – zachichotała, popijając herbatę. – Zgadłam wczoraj z tą randką? – poruszyła brwiami, a rozbawiony Tomlinson pokręcił przecząco głową.
- Poznałem wczoraj... - zawahał się, jednak ciepła dłoń Alice wylądowała na tej jego, dodając mu tym odwagi i pewności siebie. – Poznałem pewnego chłopaka i nie wiem, co o tym myśleć – powiedział, po czym ze znaną sobie dokładnością opisał Harrego i ich chwilowe poznanie, pomijając oczywiście okoliczności, w których to się stało. Alice cały ten czas słuchała go z należytą uwagą, kiwając ze zrozumieniem głową, kiedy w jej myślach już stworzył się wniosek i rada, jakimi zaszczyci Louisa.
- Jeśli mogę ci coś zasugerować – zaczęła, kiedy Tomlinson spuścił głowę, niemal szepcząc ostanie słowa na temat Harrego. – Nie wstydź się i nie przejmuj tym, co o tobie pomyślę. Życzę ci jak najlepiej w życiu, Louis, i chcę, abyś był szczęśliwy – powiedziała, pocierając kciukiem skórę na jego dłoni. – Nie wiem, co sobie myślisz i nie domyślę się tego sama, jednak widzę błysk w twoich oczach, wiesz Louis? Dawno nie mówiłeś o nikim z takim uśmiechem.
- Naprawdę? – szepnął niepewnie, bo przecież nie znał się z Harrym. Widzieli się zaledwie kilka minut i wymienili imionami, co w jego przypadku i tak nie było prawdą. Jednak loczek wywarł na nim tak piorunujące wrażenie, że nie mógł tego pojąć i chyba nawet nie chciał próbować zrozumieć samego siebie.
CZYTASZ
Love in crime || Larry Stylinson
FanfictionLouis Tomlinson to degenerat społeczny, który za swoje "wykroczenia" już dawno powinien gnić w więzieniu. Nie ma prawie nikogo w życiu i próbuje swoją samotność załagodzić gadaniem do złotej rybki, której opowiada o przeżyciach minionych dni. Spędza...