2.

234 21 0
                                    

Głowa gwałtownie po raz kolejny odleciała do przodu. Szczęką uderzyłem w mostek, tym razem układając ją o tyle nieszczęśliwie, że ugryzłem się w język. Chwilę później poczułem w ustach rdzawy posmak na co przeklnąłem w myślach.

- Czternaście - wystękałem ledwie, żeby nikt nie zauważył choćby draśnięcia wynikającego ponownie z mojej nieuwagi.

Klęczałem nad kratą w podłodze. Odprowadzała ona wodę oraz innego rodzaju ciecze, które wylewały się przy niej zazwyczaj przypadkiem, bądź przez za wolno zasklepiające się rany. Przy jej brzegach oraz paru prętach dało się rozróżnić charakterystyczną rdzawą ciecz. Ręce miałem mocno spętane grubymi sznurami na plecach. Ramiona i łokcie paliły żywym ogniem od tego uwiązu i krew powoli przestawała dopływać do palców. Był to prawdopodobnie jedyny słuszny sposób ograniczenia moich ruchów, uwzględniając chociażby naturalnie wrodzoną siłę, oraz to, że starannie pielęgnowałem podarowany mi kwiat. Nie żebym miał również przy tym wybór, ale zawsze mogłem się zastać czy, jak dzisiaj dla przykładu, zdekoncentrować. Wyrobione odruchy na szczęście pozwoliły wygrać kolejne starcie pomimo ogólnego dzisiaj rozkojarzenia.

Dwoje strażników stojących po moich obu stronach stali znudzeni tą scenerią. Nie byłem niczym nowym choćby i na dzień dzisiejszy zapewne. Nie jestem w końcu pierwszym ani ostatnim, który popełnił błąd na arenie, a teraz musiałem odbyć karę, kończącą się już na szczęście, za zbyt lekkie podejście do sprawy.

Kotołak chodzący tuż za mną i pieklący w niebo głosy, po raz kolejny coś gmerał pod nosem, przed zadaniem ostatniego ciosu. Chudy, długi bicz obijał mu się cicho o nogę w rytmiczny sposób. Z luźno zwisającej końcówki zlatywały leniwie krople krwi na podłogę rozpryskując się o zapaskudzoną podłogę. Świeża ciecz pochodziła jeszcze z pierwszej części kary, mianowicie 10 biczów. Był umięśniony, wysoki i dobrze zbudowany ale tym wszystkim nawet nie był ułamkiem mnie. Praktycznie całe moje życie jest oparte na treningu i doskonaleniu się, a mimo wszystko muszę wysłuchiwać jakichś marnych porad od chuderlaka.

- Masz potrenować zwinność i refleks. Do tego skupienie. Nie chcę więcej widzieć, że jesteś rozkojarzony podczas starcia. Czy to jasne!? - ryknął po raz kolejny zatrzymując się po mojej lewej stronie, niebezpiecznie blisko.

Zamachnął się po raz kolejny i uderzył z całej siły w tył mojej głowy, która ponownie zawędrowała szybko w przód. Napiąłem mięśnie brzucha, nóg, karku i pleców żeby się nie wywalić od mocnego uderzenia. Przeklnąłem możliwie jak najciszej pozostałości po poprzednim ugryzieniu i uniosłem ponownie łeb o to parę stopni.

- Piętnaście. Tak, jasne panie. - odparłem pokornym, cichym a mimo wszystko donośnym głosem.

Mężczyzna prychnął z wyższością przechodząc znów parę nerwowych kroków.

- Zabrać go stąd. Prosto na salę treningową. Nie chcę go dzisiaj więcej widzieć. Go, ani reszty tych kundli.

Po czym nie czekając na czyją kolwiek reakcję odszedł w kierunku wyjścia, na świat czysty i piękny.

- Nie ruszaj się. - rozkazał mężczyzna po lewej, a ten z prawej podstawił mi swój miecz pod gardło. Zasada była prosta, słuchasz się i wykonujesz polecenia, to kary nie będzie. Albo będzie o wiele łagodniejsza.

Ciasne i niewygodne sznury sprawnie zostały rozwiązane z moich nadgarstków, na co westchnąłem aż zadowolony. Tyle ulgi po wykręconych boleśnie rękach, że aż zakręciło mi się delikatnie w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Na ich miejsce natychmiast zostały założone chłodne, o wiele cięższe stalowe kajdany. Sięgały od nadgarstków do połowy łokcia i były zamykane na trzy klamry dla bezpieczeństwa. Nigdy nie były razem spętane. Dopiero strażnicy mogli wedle własnej oceny ustawić długość łańcucha ich łączące oraz to czy mamy mieć ręce założone z przodu lub z tyłu.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz