31.

57 7 13
                                    

Stęknąłem po raz kolejny. Słońce wprawdzie chyliło się już ku zachodowi ale siedziałem w jednym miejscu już od kilku godzin, więc nic dziwnego, że czułem się jak na jakiejś wielkiej patelni. Ślina już dawno odpłynęła z ust, a głowa przestała odliczać mijające sekundy. Mogłem już tylko podtrzymywać świadomość i czekać nadal na Dylana, który uparcie siedział w środku winnicy. To kara za bycie nieposłusznym. Drwił wewnątrz mnie jakiś głosik. Najbardziej się obawiałem, że może mieć rację.

Ludzie i wilkołaki stale się uwijali przy winogronach i o ile nie wchodzili gdzieś głębiej, to chętnie ich obserwowałem. Głównie to były kobiety w młodym wieku, ale to prawdopodobnie dlatego, że z kolei więcej mężczyzn pracowało w winnicy przy maszynach.

Czasami jakaś starsza osoba mnie prosiła o pomoc w przeniesieniu kosza. Te młodsze również prosiły, gdy miały ich dużo. Zazwyczaj musiałem odprawić je z kwitkiem, ponieważ akurat wtedy przechodził niedaleko jakiś strażnik, a wolałem nie zostać złapany na łamaniu rozkazu. Prawie żadna z nich nie miała mi tego za złe. Odchodziły wtedy zazwyczaj z jakimś dziwnym uśmiechem, który ukrywał ich nagłą niechęć do mnie.

Pewna dziewczyna mniej więcej w moim wieku, wyjątkowo piękna z zaplecionym złotym warkoczem na jednym ramieniu kręciła się nieśmiało przy krawędzi winorośli. Zerkała na mnie co chwila wywiercając dziurę w ziemi, a jej koleżanki coś zawzięcie do niej mówiły również co chwila wskazując na moją osobę. Popychały ją w moją stronę. Cały czas też mówiły szeptem najwyraźniej zdając sobie sprawę, że inaczej bym je usłyszał.

Nareszcie złotowłosa piękność dotarła do mnie tiptopkami. Stanęła na tyle blisko, abym nawet z opuszczoną głową zauważył chociażby jej stopy. Skanowałem każdy ruch z jej strony kompletnie niepotrzebnie, ponieważ i tak nic nie robiła. Mimo niezręcznej ciszy nie zamierzałem się odezwać choćby słowem.

- Um... Panie gladiatorze? - zerknęła szybko szarymi oczętami, tylko po to aby od razu je spuścić. - No bo mamy naprawdę dużo koszy i potrzebujemy pomocy. A pan tu siedzi, więc pomyślałyśmy... że może by nam pan pomógł?

Otuliła się ramionami trzęsąc przy tym delikatnie. Była zestresowana ale nie przerażona. I nazwała mnie panem! Tego nie mogłem przełknąć najbardziej.

Rozejrzałem się wokół niedbale sprawdzając otoczenie. Nigdzie nikogo nie widziałem, jednak przyznaję że nie wsłuchałem się jakoś konkretnie. Na swoje wytłumaczenie miałem tylko tyle, że strażnicy rzadko tędy przechodzili, a jak już to kompletnie nie zwracali na mnie uwagi.

- Czemu by nie. - mruknąłem cicho wstając i otrzepując się z kurzu.

Dziewczyna uśmiechnęła się natychmiast tak szeroko, aż widać było jej ostatnie zęby, ale po chwili zażenowana własnym zachowaniem znów spuściła oczy próbując jednocześnie poskromić wargi i wylewający się rumieniec. Dygnęła nisko i ruszyła szybko do przodu patrząc co chwilę przez ramię upewniając się, czy na pewno za nią podążam.

Jej koleżanki stojące już w cieniu bluszczu zaczęły niekontrolowanie piszczeć i szeptać między sobą, w najlepsze zapominając, że je słyszę. Co chwilę przewijały się takie zwroty jak "przystojny", "niesamowity", "groźny", "mówiłam, że da radę. Jest najładniejsza z nas". Starannie je ignorowałem skupiając się jedynie na blondynce dreptającej uparcie w stronę grupki dziewcząt.

Wszystkie udawały, że są takie zdziwione moją chęcią pomocy. Jakby nie podglądały całego zajścia. Do żadnej z nich się nie odezwałem choćby słowem.

Ostatecznie wskazały mi kosze, które miałem pomóc im przenieść. Było ich na oko z piętnaście i wszystkie napełnione po brzegi soczystymi owocami. Jeden kosz musiały nieść dwie kobiety inaczej by sobie nie poradziły. Nic dziwnego, że potrzebowały pomocy.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz