13.

76 10 3
                                    

Rozdziały są, ale internetu już nie ma :D

Wszystkie spojrzenia skierowane prosto na mnie. Powinno to być peszące albo chociaż denerwujące ale w nawet najdrobniejszym stopniu takim nie było. Irytujący za to był fakt, że taki pomysł w ogóle powstał.

- Ty przemówiłeś, to teraz moja kolej. - wychrypiałem cicho, wywiercając dwie małe dziurki w chłopaku wzrokiem. Odwzajemniał się tym samym, świdrując mnie wiecznie złym spojrzeniem niebieskich tęczówek. - Nigdzie nie pójdziecie. I tak was złapią. Jak nie teraz to za miesiąc i kara tak czy siak na was spadnie. Przy okazji na wszystkich, którzy zostaną. Tak blisko wam do śmierci w torturach? Przez zamęczenie?

Zacisnął wściekle szczęką i potrząsnął czupryną zmuszając się do myślenia. Kilka osób zadrżało z zimna więc przemienili się w wilki i w dalszym ciągu obserwowali przebieg wydarzeń. Szatyn w końcu się namyślił i omiótł wszystkich zgromadzonych pogardliwym spojrzeniem.

- Nie boję się ani ich, ani ciebie. - warknął wściekle, jeżąc się niemal z wściekłości. Zęby zaczęły ustępować miejsca drobnym, ostrym kłom, które ukazały się w fałszywym uśmiechu. - Nawet łatwiej będzie uciec w pojedynkę!

Splunął mi tuż pod nogi i roześmiał głośno, tak samo paskudnym śmiechem jak strażnicy. W gardle wezbrała mi się żółć. Tylko, że ten skurwiel, nie jest strażnikiem. Wszyscy stojący od mojej strony natychmiast odskoczyli szeptając już między sobą. Z lekkim opóźnieniem to samo wykonała druga połowa po stronie narwańca. Jednak o moment za późno, bo gdy przywaliłem prawym sierpowym prosto w policzek 1103, ten upadł na dwóch chłopaków. Wszyscy w trójkę padli jak deski na ziemię. Słychać było tylko postękiwanie czy skomlenie niebieskookiego.

Prychnąłem wściekle na ten żałosny widok. Nawet na porządną zabawę nie starczy. Zmieniłem się szybko w wilkołaka. Potrząsnąłem mocno srebrnym łbem z różnymi odcieniami szarości. Biała była tylko dolna szczęka, lekka strzałka i cała wewnętrzna strona.

Złapałem go wprost za szyję, zatapiając pokaźne pazury po kilka centymetrów w skórę chłopaka. Zaczął się miotać. Kopał powietrze w panice, próbował zdrapać moje palce z własnej szyi, aż zaczął w końcu broczyć ciemno brunatną krwią z kącików ust.

- Nigdy. Ale to nigdy więcej nie waż się mnie lekceważyć. Nie musisz słuchać moich ostrzeżeń ale nie wolno ci, mnie ignorować. - wciąż brzmiałem na opanowanego, choć ramiona się trzęsły z nienawiści, a w palcach aż pulsowało z błagania o pozwolenie do wyduszenia ostatnich tchnień życia.

Wbiłem go mocno w najbliższą ścianę. Stracił przytomność. Głowa lekko osunęła się na lewą stronę, a z tyłu popłynęła nowa stróżka krwi. Puściłem chłopaczka dopiero po paru dłuższych sekundach wahania. Po czym odwróciłem się do swojego legowiska i z położonymi po sobie uszami doczłapałem się na własne miejsce. Ułożyłem się wygodnie na stercie siana i przez moment jeszcze obserwowałem krzątaninę zmiennokształtnych spod na wpół przymkniętych powiek. 1830, 1462 i 9003 usiedli w kucki pod oknem aby dyskretnie się wymieniać przemyśleniami dotyczących ucieczki, ale tak, że wszyscy słyszeli każde słówko. Zebrała się także gromada wokół narwańca. Te ślepe owieczki wciąż wierzą w ten zidiociały plan.

Westchnąłem przeciągle. Wtuliłem się mocniej w chłodną ścianę i pozwoliłem ciału na rozluźnienie.

***

Godziny mijają nieubłaganie. Za małymi, okratowanymi oknami niebo przybrało już odcień ciemno niebieski. A ich ciągle nie ma.

Warknąłem niespodziewanie, ściągając na siebie uwagę dwóch najbliżej siedzących mężczyzn. Zmierzyłem ich chłodnym spojrzeniem zmuszając do odwrócenia głowy, co natychmiast uczynili, pocierając odruchowo obnażone ramiona.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz