29.

52 9 12
                                    

Gorące słońce przypiekało twarz mi oraz Dylanowi. Sam chętnie łapałem wszystkie promienie wystawiając się najbardziej jak mogłem i wsłuchując w hymn wiatru w przeciwieństwie do drugiego likantropa. Dylan kurczył się, dyszał i machał ręką tuż przed twarzą dla ochłody co naturalnie nic nie dawało.

- Cholera, jak gorąco. Przysięgam, że taki skwar ostatni raz był dwa lata temu.

- Trzy lata temu. - poprawiłem go.

Uniósł sceptycznie brew. Strużka śliny pociekła mu po brodzie. Natychmiast ją starł zażenowany i nareszcie zamknął usta.

- Jak jesteś w piekle, to czas ci się dłuży. Pamiętasz później niemal wszystko.

- Wszystko jedno kiedy to było. - jęknął - Skoro i tak zaraz zdechniemy z pragnienia. Albo na udar. Albo czerniaka dostaniemy. Czemu byłeś taki uparty, żeby właśnie dzisiaj zobaczyć pola winogronowe?

- Ja? To był twój pomysł.

Żachnął się i marudząc nadal pod nosem szedł obok mnie. Przestałem jednak słuchać tego bredzenia nie wartego uwagi.

Okazało się, że za posiadłością, w której mieszkałem z tym półgłówkiem mieściła się winnica położona jeszcze za ogrodem. Na lewo po kolejnym pasie zieleni były stajnie, a na prawo już ziały pustki chociaż nadal ładnie zadbane. Domy dla gości były porozsypywane niedaleko nie to co te dla służby. Oni mieli znaczny kawał do przejścia.

Ogólnie wyszło na to, że większość terenów znałem, ale że Dylan jest tak wspaniałym przewodnikiem i chodził w najbardziej zawiły sposób jaki dałby radę wymyślić tym pustym łbem, to nie dziwię się, że prawie wszystko uleciało mi z pamięci.

Aslanova jednak nie była lepsza gdy prowadziła mnie do stajni.

Przez to zaczynałem podejrzewać, że specjalnie to robili. Na wypadek gdybym jednak spróbował ucieczki. Nie dałbym sobie rady z tak zawikłaną mapą, którą stworzyłem w głowie.

- Ej, 2255 weź mnie ponieś. - jęknął znowu Dylan.

- Nie.

- No proooszę!

- Nie.

- Ale...

- Nie.

Rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie posłucha się mnie jak nie będzie chciał - wiedziałem o tym oczywiście - ale tępy też nie był. Wiedział, że bym się na coś takiego nigdy nie zgodził.

Nagle wyskoczył z miejsca. Złapał się mojej szyi i przylgnął resztą ciała do pleców.

Stęknąłem zaskoczony, ale bez namysłu wymierzyłem mu łokieć prosto pod żebra. Strząsnąłem go z siebie z wprawą i nerwowo odskoczyłem na dobre dwa metry. Wysunąłem pazury i warknąłem cicho.

- Do reszty cię posrało?! - jęknął, gdy już spadł na ziemię. Klęczał trzymając się za brzuch z głową wciśniętą w trawę.

- A ciebie? Mam pewne odruchy dzięki, którym wciąż jeszcze żyję! - warknąłem, zmuszając się do przezwyciężenia odruchu i schowaniu pazurów.

Posłał mi wkurzony grymas ale zaraz zwymiotował śniadaniem i odrobiną krwi tuż pomiędzy kolana.

- Ależ ty cholernie silny jesteś. - jęknął z bólu, gdy odczołgał się kawałeczek.

Z politowaniem patrzyłem na niego. Szczerze przyznaję, że nie nawykłem do patrzenia na marzące się osoby. W legionie nawet nowicjusze nie mieli więcej niż kilku minut na dojście do siebie.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz