27.

84 10 25
                                    

Nataniel

Przeciągnąłem się na wygodnym łóżku. Już dawno nie zaznałem takiego luksusu. Ciepła pierzyna wprawdzie kusiła aby zostać jeszcze jakiś czas pod spodem ale obowiązki wzywały. Wygramoliłem się spod kołdry i leniwie powlokłem do łazienki zbierając po drodze przygotowane poprzedniego dnia ciuchy. Spojrzałem na wychudzoną sylwetkę w lustrze. Szare wyblakłe oczy patrzyły z pogardą na barczyste ciało, w którym było widać osobno każdą z kości.

Wzdrygnąłem się ze zniesmaczenia na swój widok. Kiedyś cały wyglądałem jak grecka świątynia bogów, teraz mógłbym porównać się co najwyżej z marnym szałasem wybudowanym przez harcerzy. Cała ta przemiana nastąpiła po tym, jak ukradli moje imię, a w zamian otrzymałem pustą, obrzydliwą liczbę. Paskudne 1830.

- Nataniel. - mruknąłem cicho do odbicia z dziką satysfakcją wsłuchując się w dostojne litery pobrzmiewające razem z poranną chrypką. - Nataniel. Nataniel i Weronika.

Wyobraziłem sobie mimowolnie, siebie wraz z wampirzycą jak stoimy po środku pola kukurydzy przy zachodzie słońca, tuląc się nawzajem, a dookoła nas biega stadko naszych dzieci, wnuków i jakieś inne nic nie znaczące postacie. Obok stoi nasz dom, a kawałek dalej najlepszy samochód czekający tylko aby wyruszyć nim w jakieś tropikalne kraje na wakacje. Nagle czas zwalnia. Całuję dziewczynę w czoło i klękam przed nią na kolano. Z małej kieszeni wyszarpuję jeszcze mniejsze pudełeczko, po czym otwieram je drżącymi dłońmi. Serce tłucze się o żebra jak ptak o ściany klatki. Spoglądam w oczy dziewczyny, całe wilgotne i opruszone odbiciem gwiazd mieniących się wyżej na niebie. Pytam się jej, czy zostanie moją żoną, a ta się zgadza. Wtem strzelają fajerwerki, wszyscy krzyczą, śmieją się, a nad naszymi głowami tańczy jednorożec stukając głośno kopytami z waty cukrowej o powietrze.

Zachichotałem na ten obraz. Byłem jednocześnie rozbawiony i rozgoryczony, świadomością tego, jak daleko jest do spełnienia takich marzeń.

Opłukałem twarz zimną wodą dla ostatecznego otrząśnięcia się z resztek nierealistycznych myśli.

Ogarnąłem wszystkie sprawy zarówno te zaległe jak i bierzące jeszcze nim wszyscy wstali. Życie w legionie przyniosło przynajmniej jakieś korzyści. Potrafiłem się wcześnie obudzić (to akurat pomógł dopracować 2255 budząc mnie jak kretyn o nieludzki wczesnych godzinach), byłem bardziej cierpliwy od innych i co najważniejsze, miałem świetną sylwetkę z ogromnymi, sexownymi mięśniami, które jeszcze bardziej uwydatnią się, gdy nabiorę jaką kolwiek masę.

Przejrzałem na szybko swój dzisiejszy grafik. Znałem już cały na pamięć ale z nudów mogłem przeczytać jeszcze raz.

1. Śniadanie
2. Pielęgnacja sadu
3. Polowanie
4. Obiad
5. Wizyta u lekarza
6. Pomoc w przygotowaniu imprezy dla pana Vincente
7. Posprzątać
8. Czas wolny - cisza nocna

Cały dzień nam skrupulatnie zaplanowali! Ale to nie zdarzało się zbyt często, więc nawet nie miałem na co marudzić.

Najprędzej jak potrafiłem przygotowałem naleśniki z ulubionymi dodatkami Weroniki i wbiegłem po schodach ledwie utrzymując posiłek na talerzu. Drzwi oczywiście zamknęła, więc otworzyłem je pazurem. System był wyjątkowo prosty, a każda osoba, która choćby zaczęła uczyć się jak otwierać drzwi wytrychem potrafiłaby się tutaj włamać. Zamknąłem za sobą cichutko drzwi i odłożyłem posiłek na lampkę nocną, po czym spojrzałem z czułością na kruszynę. Była taka wątła i bezbronna!

- Wstawaj! - wrzasnąłem jej centralnie do ucha. - Wstawaj Wera!

Natychmiast podskoczyła na materacu tracąc oddech na parę chwil, po czym posłała mi wściekłe spojrzenie. Odwdzięczyłem się szerokim, pięknym i głupawym uśmiechem.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz