- To nie tak! - krzyknęła wybudzając się z transu. - Ares naprawdę! Ja nie chciałam tam chodzić!
- Nie ważne. Daruj sobie. Po prostu nie chcę wchodzić, ani zbliżać się do areny.
Pokiwała gorliwie głową. Przykazała jedynie zostać w miejscu, aby mogła zdobyć bilety.
Przykucnąłem pod jedną z latarni, która rzucałaby miękkie, złote światło wokół, gdyby się tylko ściemniło. Podniosłem jeden z setek czerwonych płatków i bez zainteresowania oglądałem go z każdej chwili. Kiedyś nie mogłem nawet marzyć, żeby taki zobaczyć. A ile osób wcześniej uświadczyło wspaniałego życia, po czym zostali oddani do jakiejś gildii? Ilu z nich tęskni do tego, co teraz mogę robić z tak wielką obojętnością? Nie zasługuję na to. Nie doceniam tego co mam. To oni tu powinni być, a nie ja, osoba, która zupełnym przypadkiem dostała szansę na normalne życie.
Zmiąłem płatek w nagłym przypływie złości lub rozgoryczenia. Nie byłem pewny co to było.
Miałem warknąć, albo chociaż odchylić głowę do tyłu, ale obie czynności uniemożliwiła mi obroża. Za bardzo uciskała szyję, bym mógł zrobić cokolwiek. Sfrustrowany do granic możliwości wbiłem po prostu pazury we wnętrze dłoni. Chwilę później gęsta krew ściekała mi po całych rękach i skapywała powoli z ramion.
Ból nie ukoił chaotycznych emocji i mimo, że wciąż chciałem krzyczeć, to hamowałem swoje zapędy przez tłum pędzących wokół przechodni. Gdzieś w stadzie tych wszystkich zapachów rozpoznałem woń April i jej kundla. Skuliłem się jeszcze bardziej, chcąc być niewidocznym dla tej szalonej wampirzycy, ale nadzieja jest w końcu matką głupców, którzy wierzą w swoje działania nie niosące żadnego skutku.
Najpierw dopadł mnie ten kundel. Nim zdążył wylizać mi całą twarz śliną, machnąłem mu tuż przed nosem ręką z wyciągniętymi pazurami. Zdyszana wampirzyca poprawiła jakąś torbę na ramieniu i odwołała ostrym tonem swojego sierściucha. Powoli zaczynałem wątpić, czy faktycznie jest wilkołakiem. Może zatracił w sobie pierwiastek człowieczeństwa i teraz jest jedynie głupim, nie myślącym pupilkiem.
- Przepraszam za niego. - uśmiechnęła się niezręcznie poprawiając znów torby. - Zazwyczaj ciągnie do znanych sobie, ale ja nie pamiętam wszystkich. Przypomnisz mi proszę imię i do kogo należysz?
- Ares od pani Rose Katherine Aslanovej.
Zapiszczała tym swoim altowym głosikiem. Gdyby blisko stał jakiś kieliszek z pewnością by pękł.
- Ah! Już pamiętam! To co, chciałbyś się z nami gdzieś przejść?
- Muszę czekać na panią. - odpowiedziałem nieprzekonująco. Wolałbym zniknąć z miejsca, gdzie wręcz śmierdzi od ilości krwi.
- Daj spokój. Napiszę do niej, żeby wiedziała, gdzie może nas znaleźć. Bez sensu, żebyś tu tak siedział.
Wahałem się jeszcze krótką chwilę, aż się zgodziłem. Wampirzyca uśmiechnęła się wtedy miło i natychmiast napisała do Aslanovy. Wziąłem od dziewczyny papierową torbę i z ulgą opuściłem plac. Czerwone i złote płatki mieniły się w Słońcu kusząc słodkim zapachem do zostania. Włosy na karku mi się zjeżyły, gdy pomyślałem, że tak piękne rośliny mają upiększyć miejsce, gdzie codziennie jest mnóstwo cierpienia.
April chodziła głównie głównymi ulicami, znacznie ruchliwszymi niż te, po których chodziła Rose. Zdecydowanie wolałem te boczne uliczki, gdzie udekorowane stare okiennice czy wyrafinowane balkoniki były zawsze miały swój harakter. Tutaj wszystko było identyczne. Żadnej oryginalności. Wszędzie były niebieskie kwiaty lub wstęgi, delikatnie falujące na wietrze. Dzięki temu ulica wyglądała jak piaskowa dolina przecięta ulicą z niebieskimi ptakami dryfującymi w jednym miejscu. Były wszędzie: na latarniach, w drzewach, w restauracjach, w okiennicach, na niektórych słupkach czy stojakach na rowery oraz parę pałętających się pod nogami.
CZYTASZ
Gladiator
WerewolfNajlepszy gladiator na świecie zostaje sprzedany i wypuszczony do świata, w którym przemoc nie jest powszechnie akceptowana. Będzie musiał się przystosować do nowych warunków, zmienić hierarchię swoich wartości oraz zrezygnować z nieosiągalnej dla n...