9.

86 12 2
                                    

Ponownie obudziłem się czując nieprzyjemny ścisk na wysokości klatki piersiowej. Kolejny raz zmusiło mnie to do wstania w ciągu nocy ale tym razem w końcu zaczęło świtać. Wydałem z siebie odgłos przypominający połączenie ziewnięcia i jęknięcia. Uniosłem się do pozycji siadu prostego i rozejrzałem otumanionym wzrokiem po pomieszczeniu. Wszyscy oczywiście spali jednak po gęstym słońcu wpadającym do środka mogę stwierdzić, że to już najwyższa pora do zrobienia śniadania.

Nie zważając na dokuczliwy ból żeber przemknąłem się do 1830, po czym zacząłem go delikatnie szturchać. Wilkołak na początku nie zwracał na to uwagi ale w końcu zaczął odganiać od siebie natrętne ręce, aż w końcu zamachnął się pazurami warcząc groźnie przez sen. Prychnąłem na tą zniewagę i w ramach rewanżu zamachnąłem się na niego przywalając prosto w szczękę. Nieprzyjemny zgrzyt zębów rozszedł się donośnie tak jak zaskoczone i obolałe stęknięcie. Uniósł się natychmiast rozglądając nieprzytomnym wzrokiem, natychmiast spinając mięśnie aby być gotowym na kolejny atak.

- To znowu ty!? - warknął wściekle gdy w końcu rozeznał się w sytuacji - Co ci odjebało znowu!? Arena ci nie wystarcza? Musisz się odgrywać jeszcze na nas?!

- Nie na was tylko na tobie. - odparłem z półuśmiechem. Położył uszy po sobie dając tym samym znać, że moje poczucie humoru mu nie odpowiada.

- Skretyniały arogant. Nikt cię nigdy manier nie uczył? - burczał pod nosem z niezadowoleniem na co trzepnąłem go w tył głowy. Nie dam się obrażać. Muszą mieć do mnie szacunek. Jeśli nie chcą go sami z siebie okazywać to ich tego nauczę. - Wiesz że to prawda! - kolejny cios w tył już odmienionej głowy - Ale... - kolejny cios - Przestań no!

Wywróciłem ostencjonalnie oczami i pomogłem unieść się koledze. Podeszliśmy jak co dzień do krat czekając cierpliwie aż strażnicy łaskawie zwrócą na nas uwagę.

- Imiona. - burknął jeden z nich wyraźnie niezadowolony, że zakłócamy mu spokój. - I cel.

- Robimy śniadanie panie. Jestem 1830. - odparł niecierpliwie najlepszy kucharz w naszej gildii. Wiedzą doskonale po co wychodzimy tak codziennie, więc takie ich pytania faktycznie bywają irytujące.

- 2255 panie.

On i reszta jego kolegów spojrzeli na mnie krzywo, po czym kazali 1830 przejść dalej i wystawić ręce w specjalne otwory. Spojrzał na mnie zdziwiony na co odpowiedziałem mu tym samym.

- Nie zbliżysz się do jedzenia przez najbliższe 3 dni. W żaden sposób. - syknął z wyższością drugi strażnik siedzący na małym taborecie. Małym nożem będącym częścią ich wyposażenia  czyścił sobie paznokcie choć nawet na nie nie patrzył. Całą uwagę zwracał na mnie próbując sprowokować jednak ja nawet nie drgnąłem. - Masz za to wybrać kogoś w zastępstwo za ciebie.

Skinąłem lekko głową niezadowolony z przebiegu wydarzeń ale bez żadnego sprzeciwu wykonałem polecenie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i nie namyślając się dłużej podszedłem do 9003. Nie był zachwycony z wcześniejszej pobudki jednak wstał i powlukł się do kraty.

- Rześ musiał przegrać? - burknął przecierając pysk dla pobudzenia.

- Cisza! - syknął na raz jeden ze strażników i parę wciąż ospałych likantropów. 9003 zgarbił się przybity taką reakcją choć po jego wciąż bijącej pewności siebie z łatwością dało się zauważyć, że ramiona opadły mu tylko ze względu na kotołaki.

- Przepraszam panie.

Strażnicy przewrócili jak na komendę oczami. Wszyscy wiedzieli, że słowa mężczyzny nie były szczere ale powiedział je, bo właśnie tego się od nas oczekiwało, a nawet wymagało. Mieliśmy do perfekcji znać moment, w którym mieliśmy odpowiedzieć, urzyć konkretnego zwrotu, zareagować czy nawet dać się nadstawić na cios. Wszystko to w ramach samokontroli i dyscypliny.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz