41.

65 7 14
                                    

Ares

- Nie dotykaj! - skarciła mnie wampirzyca, na co odpowiedziałem jej fuknięciem.

I mimowolnym dotknięciem rany.

- Nie dotykaj powiedziałam!

- Ale to swędzi!

Przewróciła oczami i pacnęła mnie delikatnie w dłoń, która po raz enty zmierzała do świeżo nałożonej maści na spalonym ciele.

- Ma swędzieć. Wtedy znaczy, że działa.

Zostawiła mnie na moment na swoim łóżku, samej idąc do służby, żeby poprosić o resztę medykamentów. Naprawdę starałem się, żeby jej nie dotykać... Ba! Nawet nie patrzeć na dziwną, zieloną maść, capiącą ziołami i innymi chemikaliami, ale to była misja absolutnie nie możliwa. Już po paru sekundach drżałem z wysiłku, żeby nawet nie musnąć rany.

Włożyłem zdrową pięść do ust, lekko ją przygryzając i zamknąłem oczy, żeby odliczać sekundy. Z każdą dziesiątą było coraz gorzej. Na szczęście, gdy doliczyłem się już stu, drzwi trzasnęły.

Rzuciłem Rose błagalne spojrzenie, ale ta odpowiedziała tylko rozczarowaną miną. Powodem tego była dłoń, znów oskubana z mazi.

- Tym razem to nie ja! - rzuciłem w ramach obrony, na jeszcze nie wypowiedziane słowa. - Przysięgam Rose!

- A ta zielona plama na pościeli obok ciebie?

Zerknąłem tam szybko. Faktycznie. Po mojej prawej stronie było wszystko, co dotąd miałem na ręce.

Położyłem się z jękiem na materacu. Wampirzyca wydała z siebie dziwny odgłos przypominający połączenie mruczenia ze śmiechem.

- Bawi cię moja udręka?

- I to jeszcze jak wilczku. No, a teraz chodź. Musimy ci znów to nałożyć. - klepnęła mnie w udo siadając tuż obok i rozkładając jakieś rzeczy.

Skrzywiłem się, ale wykonałem polecenie. Z wahaniem podałem dziewczynie dłoń, która wyglądała nie wiele lepiej niż trzy dni temu. Goiła się potwornie wolno, do czego przyznaję, że nie byłem przyzwyczajony. Najgorsze złamania czy rany dochodziły do siebie w kilka godzin i zostawiały najwyżej jakąś jaśniejszą pręgę w postaci blizny.

A tutaj?

Żywy mięsień wciąż na wierzchu. Chciałbym móc się pobawić z tą raną w chowanego. Musiałaby wydobrzeć, żeby nie przegrać, bo mięśnia nie widać pod skórą, a później bym o tym zapomniał i wszystko byłoby dobrze. Wszyscy byliby zadowoleni.

Rose usiadła po turecku, ułożyła na nogach jaśka i dopiero na nim ułożyła moją dłoń. Szybko nałożyła zielonkawą maść i zaczęła delikatnie ją wmasowywać kolistymi ruchami.

Westchnąłem cichutko. Jeśli dzięki takim ranom będzie mnie tylko częściej dotykać, to byłem w stanie się poświęcać.

- Czemu znów wytarłeś maść?

- A czemu ty mi założyłaś coś z wbudowanym srebrem? Jeszcze na szyi. Wiesz jakie to niebezpieczne jest dla wilkołaków!?

- Odpowiedz pierwszy. - zaśmiała się cicho i poczohrała mi włosy czystą ręką. Mruknięcie natychmiast wymknęło się z moich ust, ale dziewczyna chyba tego nie usłyszała.

- Nie zrobiłem tego. Nie celowo. Sama - wskazałem nieznacznie na ranną dłoń. - musiała to zrobić.

Skinęła głową. Obrysowała delikatnie paznokciem kontury rany, na co zadrżałem.

- Masz wbudowany czip w niej, dzięki temu zawsze będę mogła cię znaleźć. Ale niektórzy próbują ją ściągnąć i uciec. Bałam się, że ty też to zrobisz. - jej uśmiech gasł, niczym płomień bez tlenu. - Dzięki temu srebru, nie jesteś w stanie sobie sam tego ściągnąć.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz