18.

56 10 3
                                    

Młodzik drżał na całym ciele, ale nie tylko przez prysznic, który odbyli wszyscy oprócz mnie. Cieszyłem się w duchu, że koszmarna kąpiel została mi darowana, nawet po ciężkiej walce. Chłopak stał jak reszta, wpatrzony w dwa martwe ciała. Wiedziałem, że moi starsi koledzy niezbyt się przejęli losem mulata. Od początku było widać, że nie przetrwa tu pełnego roku. Ale 1312 to była kompletnie inna bajka. Niby wszyscy wiedzieli, że szybko zbliża się jego kres, w końcu w tym roku kończył 33 lata, a w tym wieku to już tylko emerytura albo śmierć, ale nikt nie potrafił się pogodzić z jego tak nagłym odejściem. Nawet ja, unikający bliższego kontaktu z kimkolwiek, czułem pewnego rodzaju smutek. Jack płakał bezgłośnie i za jednym i za drugim wilkołakiem, ignorując pomruki socjopatycznych strażników.

Jako pierwszy wyrwałem się z tego obłędu i wróciłem na swoje miejsce. Ciepły zapach siana dawał złudne poczucie bezpieczeństwa, dzięki któremu powtarzane w głowie niczym mantra słowa: "Jestem ponad nich. Tak łatwo nie dam się zabić!" brzmiały znacznie lepiej, niż by wskazywała na to rzeczywistość.

Reszta się rozeszła z ostatniego pożegnania dusz, dopiero, gdy strażnicy zaczęli ich odganiać i zabrali ciała. Oba zostały wywleczone za kostki niczym wór kartofli. Bez szacunku.

Warknąłem w głębi piersi, aż zawibrowało mi u końców pazurów. Jack smętnie dowlekł się do naszego posłania i bez żadnego pytania czy uprzedzenia, wtulił się w moją sierść, ściśle przylegając do klatki piersiowej. Sapnąłem cicho i w pierwszym odruchu, chciałem go odsunąć, ale ostatecznie po kilkunasto sekundowej wewnętrznej walce, udało mi się przezwyciężyć przyzwyczajenia i położyć po prostu dłonie na plecach chłopaka. Ścisnął mocniej futro małymi rączkami, raniąc moją pierś długimi, ciernistymi szponami, które miał jako wilkołak.

Po tylu miesiącach, udało nam się wyćwiczyć, aby bez problemu czy obaw przemieniał się również w tą formę. Nawet ją polubił, ponieważ zauważyłem, że częściej ją przyjmuje.

Po pysku szaro-złotego wilkołaka pociekły kolejne strugi łez. Zaszlochał głośno nawet nie starając się tego tłumić. Rozejrzałem się po towarzyszach, ale oni również wyglądali kiepsko. Nikt co prawda nie płakał jak szatyn, ale nie nadawali się teraz, aby pocieszać innych.

- Przyzwyczaisz się do tego. - zamruczałem miękko w kark młodzika. Zaszlochał głośniej, wbijając jeszcze mocniej pazury. Przełknąłem sapnięcie z bólu. Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu innych.

Z westchnieniem poglądziłem chłopca po plecach, tak jak czasem robił to mój były opiekun. Przydałyby mi się teraz wszystkie jego rady i umiejętności. Albo żywy 1312.

***

Przez kolejnych kilka miesięcy Jackowi i innym świeżakom udało się jako tako przyzwyczaić do zapachu śmierci. Wprawdzie wciąż uważałem, że są za mięccy, ale powoli, bo powoli, wykształcali w sobie to twarde znieczulenie.

A co najważniejsze, mój podopieczny wybaczył mi: "zdradę" jak to określał. Zrozumiał, że zrobiłem to dla większego dobra, oraz własnych "lęków" jak to nazwał. Żadne moje słowa, którymi usilnie probowałem mu wytłumaczyć, że nie boję się śmierci czy samej próby ucieczki, nie trafiały. Niczym grochem o ścianę. Zawsze kończyło się tak samo: albo zbywał milczeniem moje słowa z podejrzanie wielkim uśmiechem, albo powtarzał w kółko "jasne, jasne", czym zaczynał doprowadzać mnie do białej gorączki. Wszyscy wokół za to świetnie się przy tym bawili.

Dzięki temu, walka również zaczęła mu lepiej iść. Na arenie zdobywał co raz więcej sukcesów, a przy mnie częściej upadał na nogi zamiast plecy.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz