7.

96 12 2
                                    

Jęknąłem cicho z bólu głowy. Pomimo poranionego ciała, które w i tak szybkim tempie dochodziło do siebie, najbardziej dokuczała mi właśnie ona. Pulsowanie było nie do wytrzymania już w ciszy, a teraz musiałem jeszcze znosić szelest stóp, trzeszczenie kraty i sporadyczne szepty pomiędzy zmiennokształtnymi.

Spędziłem niemal cały dzień śpiąc i pozwalając na regenerację. Taki luksus spędzenia całego dnia bez obowiązków był czarną perłą wśród zwykłych kamieni leżących od tak na każdej kamienistej plaży. Zdarzały się takie bowiem, tylko przed finałami, albo tak jak w tym przypadku, po niespodziewanej zmianie przeciwnika i to i tak tylko wtedy, gdy stawka była wysoka.

Nigdy się nie dowiedziałem co to znaczy "wysoka stawka". Strażnicy ani nauczyciele nigdy nie wyjaśnili nam tej kwestii. Nigdy więc nie wiedzieliśmy ile ta cena wynosiła, choć wartości pieniądza też nie znałem. Kiedyś tylko widziałem portfel i jego zawartość. Karty kredytowe, parę banknotów i garść monet. Na tym wszystkim były dziwne szlaczki stanowiące jakiś kod. Zapisane jednym charakterem. Spotkałem się z tymi dziwnościami tylko raz. Gdy kumpel, niewiele starszy ode mnie, wykradł portfel z kieszeni za blisko stojącego strażnika. Kilka godzin później, gdy w końcu przyłapano go z cudzą własnością, umarł w męczarniach. Stłumiony krzyk było słychać aż z sali kar, która była solidnie zabezpieczona pianką dźwiękoszczelną. Jego lament będę pamiętać do końca życia.

Zdecydowana większość naszego legionu weszła, niemal od razu przemieniając się w inne formy. Pozajmowali swoje miejsca i zaczęli konwersować przyciszonymi głosami.

Z wciąż wchodzącego tłumu wyplątała się jedną, drobna postać. Jako jeden z nie wielu zachował ludzkie rysy twarzy. Wyciągał szyję ku górze poszukując czegoś, a gdy tylko swoje spojrzenie skrzyżował z moimi na wpół przymkniętymi ślepiami ożywił się. Wyprostował i nieco pewniejszym krokiem przydreptał do mnie.

Usiadł krzyżując nogi w kostkach tuż przy moich łapach i wpatrywał się we mnie.

Westchnąłem w końcu z rezygnacją, czując że natarczywe spojrzenie nie znika i zmieniłem się w wilkołaka, chcąc zachować większy komfort dzięki futru, ogrzewającym ciało.

- Co jest? - mruknąłem cicho nawet nie unosząc łba ze słomy.

- Co ci się stało?

Najpierw przychodzi, próbuje wywołać, a bo ja wiem? Poczucie winy? Ciekawość? Po czym odwraca od siebie uwagę? Nie ma tak łatwo! Przez niego specjalnie zmieniłem formę.

- A tobie? - wychrypiałem śledząc wszystkie nowe rany na ciele chłopaka.

Cały tors miał poznaczony długimi, już gojącymi się pręgami. Na lewej ręce w okolicach ramienia miał kilka siniaków, tak samo jak całą prawą część szczęki. Do tego rozcięta po tej samej stronie brew, z której wciąż sączyła się powoli szkarłatna ciecz.

Oczy mu znacznie zmatowiały, a cały entuzjazm z jakim przybył przygasł i jażył się teraz ledwie jak delikatny płomyk. Odruchowo uniósł dłoń do piersi i przytknął opuszki palców w okolicach początku ran.

- Źle wykonałem polecenie. - wyszeptał przejeżdżając palcami po całej długości torsu. - I pokazałem słabość. - skrzywił się nieznacznie przypominając sobie coś najwyraźniej. - A ty?

- To wszystko za pokonanie strażnika. - wzruszyłem obojętnie ramionami nie wdając się w szczegóły.

Oczy młodego rozszerzyły się mocno, a usta ułożyły w idealne "o". Chłopak co chwila otwierał i zamykał buzię jakby nie mógł się zdecydować czy na pewno bezpiecznym będzie pytać się o taki wyczyn.

GladiatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz