Cały czwartkowy poranek był dla niej zbitką przypadkowych myśli, scen i odgłosów. Chociaż miała świadomość leżenia pod ciepłą, puchową kołdrą, odczuwała każdą sprężynę miękkiego materaca na swoim własnym kręgosłupie. Nawet słabe światło, które przebijało się przez ciemnobordowe chmury, było dla niej o wiele zbyt natarczywe, by wytrzymała z odsłoniętym oknem. Nie miała też sił, by odsunąć się od tej przeraźliwie zimnej ściany baraku. Zresztą żadna pozycja w tamtej chwili zdawała się nie być odpowiednia. Nic nie ułatwiało zniesienia bólu, który całkowicie ją tego dnia sparaliżował, unieruchamiając nawet kończyny.
Dopiero w godzinach wieczornych z dużą pomocą swoich rówieśników i ich rodziców, udało jej się wstać z łóżka. Choć przez chwilę stała na własnych nogach, już po chwili wylądowała w ramionach Adriana, który bez trudu przeniósł ją na kanapę w salonie, za co dziękowała mu trzykrotnie. Była wycieńczona o wiele bardziej niż dwa dni wcześniej, kiedy to obudziła się w szkolnej bibliotece. Wciąż jednak walczyła, za każdym razem starając się ruszyć z miejsca, co nie zakończyło się żadną udaną próbą. Wciąż stękała z wysiłku i bólu, który rozbudzał się na nowo z niewyobrażalną siłą, mimo że już wcześniej zdawał się rozpalać każdy nerw.
- Dajesz sobie radę? - spytała drżącym głosem Penny, siadając tuż obok niej i obejmując ją ramieniem w geście współczucia.
- Szczerze to niezbyt - przyznała An, ignorując łzy, które pojawiły się w oczach jej przyjaciółki, szpecąc jej gładką twarz. - Ale to się zmieni - zapewniła ją jednak, unosząc lekko kąciki swoich spierzchniętych ust.
- Moja siostra jutro wyjeżdża, więc obejdzie się bez tłumaczeń - mruknęła cicho, opierając się z głębokim westchnieniem o oparcie sofy. Miała na myśli przenosiny An do jej domu, by mogła nareszcie zwolnić sypialnię Daniela w hangarze.
- Czeka nas jeszcze sporo wyjaśnień - uświadomiła jej z kolei An, wpatrując się w sylwetki migające za otwartymi na oścież drzwiami. Kontury młodych chłopaków odznaczały się wyraźnie na tle bordowego nieboskłonu.
- Nawet nie wiem, jak to tłumaczyć - stwierdziła zamyślona nastolatka z włosami w kolorze płynących po niebie obłoków. Ona, tak jak An, wypatrywała czegoś na dworze. Szatynce wydawało się jednak, że najprościej w świecie poszukiwała jedynie prostych wskazówek.
- Jeszcze znajdziemy na to dobre wytłumaczenie - zapewniła ją Anastasia, starając się o chwilę ciszy, która byłaby zbawieniem przy kolejnej fali intensywnego bólu, który wręcz rozrywał jej czaszkę od środka.
Jej załzawione oczy utrudniały jej dostrzeżenie, kto właśnie przechodził przez próg wielkiej hali. Już po chwili jednak jej węch wyłapał dobrze znany An zapach męskich, lecz nie pretensjonalnie intensywnych perfum. Woń świeżych ubrań rozniosła się wokół niej w momencie, gdy ktoś zajmował miejsce po jej prawej stronie. Udało jej się dojrzeć ciemne kosmyki włosów, które otaczały jasną, ale nie bladą twarz. Chociaż nie miała możliwości zobaczyć tych ostrych rysów twarzy nastolatka, które ukazywały każdą najmniejszą minutę spędzoną przez niego w tym świecie, była w stanie odtworzyć każdą tę niedoskonałość z pamięci. Aż sama w duszy zaśmiała się z powodu tego, że mogła dokładnie określić barwę jego wąskich warg czy ilość gęstych rzęs, które podkreślały seledynową barwę jego oczu. Nie miała wątpliwości, że tuż obok niej usiadł jej własny brat, którego w ostatnich godzinach było jej tak niesamowicie brak.
- Coś ustaliliście? - spytała słabym głosem Penny, jakby nadal obawiając się trójki rogatych chłopaków, którzy także rozsiedli się na fotelach i kanapach ustawionych w centralnym miejscu baraku.
- Trochę ustaliliśmy w związku z waszą matką, ale chyba nijak ma to się do naszych problemów - mówił z wyraźnym rozczarowaniem Todd, obserwując uważnie jej twarz, która tego dnia wyglądała jeszcze gorzej niż tamtego pamiętnego wtorku. W jego ciemnych oczach dało dostrzec się współczucie, które wręcz nie pasowało do postaci demona, którym wbrew jej odczuciom był szatyn. Tego samego jednak nie mogła powiedzieć o Danielu i Adrianie, którzy bez swojej złośliwej i nieco niebezpiecznej natury nie byliby sobą.
CZYTASZ
Venandi
Fantasy"Równo o godzinie szesnastej szare niebo, które raz po raz wyrzucało z siebie kolejne fale dziecięcych łez, rozbłysło niebieskim blaskiem. W tym samym momencie w Europie, Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach gęste obłoki rozsunęły się, by wpuścić...