Ulga i oczekiwanie. Nadzieja i rozczarowanie. Zaskoczenie i zrozumienie. Te określenia kłóciły się właśnie głośno w głowach ósemki, która po ciężkich, niemal dwugodzinnych zmaganiach, nareszcie stanęła u stóp swojego celu. Nie byli zgodni, jedni pokładali w nim nadzieje na dobre zakończenie, drudzy zerkali sceptycznie na wszelkie możliwości. Żaden z nich jednak nie mógł przeciwstawić się tezie, że nie było większej liczby dróg ucieczki. Ta wydawała się najbardziej obiecująca, choć nie była wcale równa. Nie dało się dostrzec do czego prowadzi, ktoś stworzył ją zbyt krętą. Oni musieli jednak spróbować. Ich twarze pobladły ze zmęczenia i zimna. Oczy napuchły przez brak snu, a nogi były ledwie wyczuwalne.
W takich nastrojach pokonywali kolejne kroki w kierunku niewielkiego domku schowanego między rosłymi sosnami. U podnóża prostokątnej chatki o mało imponujących wymiarach rozciągała się niewielka polana - jedyne zagospodarowane miejsce w niewielkim lesie. Kilka wydeptanych ścieżek prowadziło do domku z różnych części lasu, tworząc przy tym na ziemi coś na kształt rozgwiazdy. Pomimo to ingerencja w przyrodę była tu ledwie zauważalna. Z komina małego domu nawet nie wydzielał się ciemny dym, który mógł towarzyszyć wyobrażeniom o tak tajemniczym miejscu. Na trawie ustawione były tylko dwie ławeczki i prostokątny stolik, oczywiście i te ogrodowe meble były drewniane. Gdzieś dalej ktoś ustawił krąg z kamieni, choć nie było tam widać śladów rozpalanego ogniska.
Polana rysowała im się z coraz większymi szczegółami. Różnobarwne pary oczu iskrzyły się poruszone, oglądając te drobnostki z podekscytowaniem. Wszyscy milczeli, jakby wcześniej zostało to ustalone. Szli, nawet nie patrząc pod nogi, ignorując okolicę. Cisza ich hipnotyzowała, wprawiając w zadumę.
- Uwaga! - krzyknął niespodziewanie Todd, wyrywając ich z zamyślenia.
Anastasia zdezorientowana spojrzała w prawą stronę, napotykając na nerwowy grymas na łagodnej zazwyczaj twarzy Todda. Jego delikatne rysy zmarszczyły się, a ciemne włosy niemal stanęły dęba. Dziwna pozycja jego ciała na początku była dla dziewczyny zupełnie niezrozumiała, szybko jednak zauważyła, że demon pochylał się nad czymś wpatrzony pod siebie. Jego ręce rozłożone były na boki, uniemożliwiając kolejny krok piętnastolatkowi i tak drogiej mu dziewczynie. Siedemnastolatka ledwo wyhamowała, przez co zgrabnie przytrzymał ją, by się nie wywróciła. Sam jednak nawet na nią nie zerknął. Wpatrzony był w coś tuż przed czubkami swoich nieskazitelnie białych butów.
- Co się stało? - spytała bojaźliwie Penny, zaglądając mu przez ramię.
- Te grzyby - szepnął, wskazując na rząd niskich, pomarańczowych grzybków przed nimi. - Nie powinniście przechodzić przez ten okrąg - przestrzegł ich, podążając wzrokiem za nieprzerwaną linią fikuśnych kapeluszy.
- Wszystko w porządku? To tylko grzyby - dziwił się szatyn o seledynowych oczach.
- Może nie znam Todda zbyt długo, ale raczej nie stroi sobie żartów - wtrącił się Adrian, dając tym samym do zrozumienia, by każdy wysłuchał jego rówieśnika.
- Cassandra jest sprytna - oznajmił im Todd, gdy wreszcie nastała cisza. - Nie chce, by kręcili się tu ludzie. To nie są zwykłe roślinki, to coś na kształt bariery. Może przejść przez nią tylko istota, którą da się zidentyfikować jako demon.
- Skąd to wiesz? - zapytał podejrzliwie Will, jakby chciał sprawdzić na ile te tłumaczenia były wiarygodne. - Bawisz się magią jak jakaś stara szamanka?
- Powiedzmy, że początek liceum był dosyć ciekawym okresem w moim życiu - mruknął ogólnikowo, nie chcąc rozwijać tematu. - Żadne z was nie może ruszyć się dalej - upomniał Penny i Willa, odwracając się do nich na pięcie.
CZYTASZ
Venandi
Fantasy"Równo o godzinie szesnastej szare niebo, które raz po raz wyrzucało z siebie kolejne fale dziecięcych łez, rozbłysło niebieskim blaskiem. W tym samym momencie w Europie, Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach gęste obłoki rozsunęły się, by wpuścić...