Jakiś strzęp wspomnienia wskoczył do jej umysłu. Dokładnie nie zarejestrowała, czym to było. Najprawdopodobniej był to obraz jakiegoś ptaka, może gołębia lub sójki. Zresztą sama już nie zwracała uwagi na szczegóły. Wszystkie wyobrażenia już zaczęły się mieszać. Myliły jej się barwy, które mogły zupełnie zmienić wygląd tego skrzydlatego zwierzęcia. Pogubiła się w charakterystyce każdej iluzji, co mogło ukazać ją nieodpowiedniej liczbie osób. Była już nawet w stanie jedną sprzeczną myślą we własnej wyobraźni przeobrazić tego niewinnego ptaka w przeraźliwą kreaturę. Tamtego dnia wywoływała na przemian widoki godne samych nocnych zmór, jak i pięknych obrazów wspaniałych malarzy. Zgubiła odpowiedni sens całych tych działań, po prostu wrzucając do swojego mózgu przypadkowe idee i zamieniając je w coś wręcz realistycznego. Była artystką przypadku i z przypadku.
- Wow... - zawołał ktoś nagle nieco zaskoczony, wyciągając ją z kolejnego zamyślenia, które zajmowało całe minuty jej niepokojącego życia.
Rozejrzała się wokół siebie. Napotkała wzrokiem obszerne podwórko, które ozdobione było tylko jakimiś drzewami owocowymi i otoczone jedynie niskim żywopłotem. I zapewne nic by nie było w tym zaskakującego, gdyby nie to, że cała ta roślinność dosłownie stała w płomieniach. Wysokie płomienie tworzyły korony na drzewach i cudowne wzory na ubogich krzakach. I gdzieś nad tym wszystkim pikował właśnie czerwony ptak o wiele bardziej imponujący od zwykłego miejskiego gołębia. Jego ogon iskrzył się od lśniących pąsem piór. Skrzydła rozłożone szeroko zapewne miały metr rozpiętości, a wydawało się, że obejmowały nawet cały ogród. Dziób był długi, o idealnym kształcie, a oczka z wyższością wpatrywały się czemuś na ziemi.
- Czy to jest feniks? - zapytała jakaś dziewczyna, lecz ona nie mogła skojarzyć tego głosu. Zbyt zajęta była tym dziwnym stworzeniem, by zwracać uwagę na błahostki.
- Nie wierzę, że udało ci się stworzyć tak realistycznego feniksa - rzucił ktoś z uznaniem, dopiero odciągając jej wzrok od imponującej iluzji.
Wróciła do rzeczywistości, jednocześnie pilnując, by obraz, który stworzyła nie rozpłynął się w powietrzu. Spokojnie opuściła wzrok, który tym razem natrafił na kilka sylwetek rozstawionych w półkolu parę kroków od niej. Blade twarze malowane były przez sztuczne płomienie, a ręce utrzymane ponad imitacją ognia badały jego właściwości, które były wbrew pozorom skąpe. Ale tym osobom to nie przeszkadzało, na ich ustach wykwitły cudowne uśmiechy zafascynowania. Rozpoznała w nich swoich najbliższych i demony, które ostatniego czasu także stały jej się dziwnie bliskie. Dwójka ludzi, trójka demonów i dwie demonice. Oni wszyscy ramię w ramię stali w rzędzie przed nią i napawali się jej niespotykaną przypadłością. Chociaż większość z nich unosiła swoje głowy ku górze, była jedna osoba, która wlepiała swoje pozornie zobojętniałe spojrzenie w te jej otępiałe oczy.
- Przy twoich umiejętnościach, An, czuję się jak niedorajda - przyznał uśmiechnięty blondyn, którego fioletowe rogi tym razem raziły ją pomarańczowym blaskiem.
- Dopiero to zrozumiałeś? - zakpił z niego Todd, nie bojąc się konsekwencji, które objawiły się lekkim uderzeniem w ramię. - Ej, nie bierz tego tak do siebie - śmiał się nadal, przypominając mu słowa, które często Anastasia słyszała z ust Adriana, gdy on i Todd kłócili się o jakieś szczególiki.
- To jest śliczne - zachwycała się nadal Lea, która stała najbliżej An. Chwilę jeszcze analizowała tę dziwną iluzję, aż w końcu zlustrowała szatynkę uważnie. - Ale to chyba na dzisiaj wszystko - postanowiła zatroskana, gdy dostrzegła na twarzy siedemnastolatki wyraźne zmęczenie i znużenie.
- Fakt, jest już późno. Musimy wracać - wtrąciła się Penny, sprawdzając godzinę na tanim, lecz bardzo eleganckim zegarku, który według pamięci An był prezentem urodzinowym od siostry bordowowłosej.
CZYTASZ
Venandi
Fantasy"Równo o godzinie szesnastej szare niebo, które raz po raz wyrzucało z siebie kolejne fale dziecięcych łez, rozbłysło niebieskim blaskiem. W tym samym momencie w Europie, Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach gęste obłoki rozsunęły się, by wpuścić...