Ich ciężkie oddechy bez trudu przebijały się przez niemal niesłyszalne powiewy wiatru, który niepewnie potrząsał koronami drzew. Wszelkie zwierzęta uciekły najprawdopodobniej do swoich bezpiecznych schronień, bojąc się zapewne odgłosów burzy, która rozszalała się jakąś godzinę temu nad działką na obrzeżach Hays. Każdy z nich spodziewał się niepokojących odgłosów, głosów czających się w górze sów czy szelestu pałętających się po sosnowym borze dzikich zwierząt. Jednak idąc wydeptaną ścieżką między drzewami, nie napotkali choćby na dzikiego psa, które w stadach wałęsały się po pustych parcelach i spały w nieużytkach. Jedynym głośniejszym dźwiękiem, który docierał do ich uszu było ciche skrzypienie kołysających się pni sosen.
A gdzieś pośród tej niezwykłej ciszy byli oni. Stąpali twardo po wytartej, lecz wciąż ledwie dostrzegalnej dróżce wijącej się przypadkowo między rosłymi drzewami. Ósemka nastolatków ledwo sunących do przodu. Wszyscy z podkrążonymi i spuchniętymi oczami, które uparcie podążały za strumieniami światła wydobywających się z latarek, które w dłoniach trzymała trójka demonów. Trójka młodych mężczyzn rozstawiła się w równych odstępach, rozświetlając najbliższą okolicę. Choć sami doskonale radzili sobie z dojrzeniem choćby najdrobniejszych elementów otoczenia, ich praca już kilka razy uratowała dwójkę ludzi idących za nimi od poważnego upadku. Wszyscy w nieustalonym wcześniej szyku brnęli w głąb niewielkiego lasku, który zdawali się już znać na pamięć, choć od pół godziny nie zatrzymali się ani na chwilę i nie skręcili choćby ani razu.
- To już się robi co najmniej nudne... - mruknął ciemnowłosy demon, gdy po raz czwarty przeskoczył przez powalony konar dębu będący tu roślinną mniejszością wśród drzew iglastych.
- Jak ty to robisz, że jeszcze nie zacząłeś wyklinać w niebogłosy? - spytał zmęczony do granic możliwości Adrian, siadając na mokrym pieńku, by zebrać myśli.
- Stwierdziłem, że nie dorastam do pięt w tej konkurencji An - zażartował oschle Todd, szukając czegoś intensywnie w głębokich kieszeniach swojego eleganckiego płaszcza.
- Powinniśmy obmyślić jakiś plan - stwierdziła Anastasia, zupełnie ignorując tę zgryźliwą uwagę. Dziewczyna, choć ledwie utrzymywała się w pionie o własnych siłach, ruszyła w stronę leżącego drzewa. Podkurczyła nogi i wsparła się na wyprostowanych dłoniach. Nieco niepewnie przeskoczyła przez konar, następnie prostując się resztkami sił.
- Najpierw powinniśmy odpocząć - zaprzeczyła jej Penny, która od jakiegoś czasu przezornie trzymała się blisko Lei, która wbrew pozorom prezentowała się najlepiej z całej ich ósemki. Najmniej zmęczona asekurowała bordowowłosą bez słowa.
- To doskonały pomysł - poparła ją bez wahania białowłosa, siadając na ziemi i brudząc sobie przy tym jasne ubrania. - Pięć minut nas nie zbawi - dodała z troską, obserwując jak piętnastolatek obok niej schował zmizernowaną twarz w dłoniach.
- Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym szybciej to załatwimy - przeciwstawił się Daniel, który poszedł w ślady An, także mijając gruby pień. Jego białe do granic możliwości oczy wyraźnie omijały zgrabnie sylwetki innych, by nie wystraszyły ani jednej osoby swoją furią.
- Daniel, popatrz na siebie, ledwo chodzisz - mruknęła szczerze Zoe, nie obawiając się jego przerażającego wyglądu, który nawet jak na demona był wyjątkowo niepokojący. - Anastasia cały wieczór ćwiczyła, Will i Penny nie mają tak silnych organizmów, a nie spali całą noc. Sama jestem zmęczona, daj nam pięć minut - zażądała ostro demonica, stając naprzeciw swojego przyjaciela. Jedyną barierą między nimi było spróchniałe drewno u ich stóp, co nie powstrzymywało ich przed walką na wzrok.
- Idę dalej, jeśli chcecie odpocząć to... - zaczęła Anastasia pewnym głosem, lecz w połowie jej wypowiedzi wydobył się z jej ust zduszony jęk.
CZYTASZ
Venandi
Fantasy"Równo o godzinie szesnastej szare niebo, które raz po raz wyrzucało z siebie kolejne fale dziecięcych łez, rozbłysło niebieskim blaskiem. W tym samym momencie w Europie, Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach gęste obłoki rozsunęły się, by wpuścić...