Dwójka nastolatków krzątała się niespokojnie po dużej, całkowicie pustej posesji. Działka, która znajdowała się tuż przed znakiem informującym o wyjeździe z miasteczka Hays, nie oferowała żadnej roślinności. Choćby metr kwadratowy ziemi nie był tu pokryty czymś więcej niż marnymi kępkami trawy. Pod podeszwami adidasów jasnowłosego demona chrzęściła jedynie sucha jak wiór ziemia, co nie było ani trochę spotykane w tym dziwnym klimacie, który zapanował w samym sercu Stanów Zjednoczonych - Kansas. Żadne drzewa nie odgradzały tych demonów od drogi, którą raz po raz prędko przejeżdżały stare samochody. Każdy mógł więc zajrzeć za podziurawioną siatkę i dokładnie przekonać się, co robili. Nikt jednak nie zapędzał się samotnie na obrzeża miasta o tej porze, więc oboje bez skrępowania poruszali się na parceli na tle bordowego księżyca, który powoli chował się za rzędem budynków przynależących do jakiejś niedziałającej już fabryki.
- Jesteś pewny, że nie otworzysz przejścia? - dopytała już chyba po raz dziesiąty dziewczyna, szukając czegoś w stosie staroci, który usypany był pod wygiętym ogrodzeniem, gdzieś niedaleko bramy wjazdowej.
- Już kilka razy tłumaczyłem ci, że nie jestem w stanie sam otworzyć dla naszej dwójki przejścia. Jedynie go wywołam i porozmawiamy na granicy. Nawet się do ciebie nie zbliży - zapewnił ją Daniel już nieco zmęczony powtarzaniem tego jak mantrę. Nie dało się jednak wyczuć w jego głosie zaskoczenia nerwowymi pytaniami rówieśniczki.
- Czyli po prostu stanę przed tą linią... - zaczęła, chcąc ustalić jakikolwiek plan działania.
- Granicą - poprawił ją drobiazgowo, za co zgromiła go wzrokiem, obracając się na pięcie z jakimś zardzewiałym prętem w ręce.
- No właśnie... I porozmawiamy z nim - dokończyła niezadowolona, a on tylko rozłożył ręce w geście obronnym w obawie przed atakiem złości z jej strony.
- W razie problemów po prostu puścisz moją rękę i odejdziesz od granicy, choć nie przewiduję kłopotów - dodał dla pewności i schylił się, by położyć na ziemi kolejny pęk mniszka lekarskiego, który miał zakończyć idealny okrąg ułożony na środku prostokątnej posesji.
- Po co te kwiaty? - zadziwiała się Anastasia, na co Daniel od razu się wyprostował. Poprawił kaptur bluzy, który opadł mu na głowę i zaplątał się o rogi, co nieco rozbawiło szatynkę, a następnie wyciągnął rękę po metalowy kij.
- Te dziwactwa potrzebują szczególnego traktowania. Nie wyjdą ze swojej nory póki ich dobrze nie przywitasz - objaśnił swoim obojętnym tonem, który stał się taki momentalnie, gdy musiał opowiedzieć o tych niebezpiecznych istotach. - Niektóre wymagają kwiatów, jeszcze inne jedzenia lub biżuterii. Nic z tego nie zabierają do siebie, ale potrzebują specjalnego atrybutu, by się łaskawie zjawić.
Daniel poprawił jeszcze jeden z pąków, który przez wiatr nieco zepsuł idealną figurę. Potem chwycił pewniej pręt, który naturalnie ułożył się w jego dużej dłoni, o czym nie było mowy, gdy trzymała go siedemnastolatka. Przyłożył bardziej zabrudzony koniec do suchego podłoża i zaczął rysować linię, która przebiegała w połowie koła, dzieląc je na dwie równe połówki. Z niezwykłą precyzją i wprawą zakończył swoje dzieło, odrywając końcówkę od jałowej ziemi.
- Gotowe - oświadczył, odrzucając w kąt swoje narzędzie pracy i tym samym napotykając na sceptyczny wzrok dziewczyny. - Co tym razem zrobiłem nie tak?
- Nic - odparła zamyślona. - Po prostu wygląda to jak sceny z filmów sprzed Epidemii, gdy to jakieś dzieciaki wpadały na świetny pomysł wywoływania duchów, a to się nigdy dobrze nie kończyło - bąknęła niezadowolona, wpatrując się swoim ciężkim spojrzeniem w dziwny symbol, który tworzyła linia wyżłobiona w ziemi i wszystkie te pęki żółtych kwiatów.
CZYTASZ
Venandi
Fantasy"Równo o godzinie szesnastej szare niebo, które raz po raz wyrzucało z siebie kolejne fale dziecięcych łez, rozbłysło niebieskim blaskiem. W tym samym momencie w Europie, Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach gęste obłoki rozsunęły się, by wpuścić...