wstawiłam muzyczkę, którą słuchałam podczas pisania heh
!UWAGA SCENY DRASTYCZNE!
*NICK*
Odprowadziłem Baverly do pokoju. Porozmawialiśmy, pożartowaliśmy i pośmialiśmy. Przyznam, że jest sympatyczna i świetnie się z nią rozmawia. W zasadzie to poprawiła mi humor, gdyż nie był on najlepszy. Uwielbia gwiazdy, co jest dla mnie niespotykane. Ona wydaje się być inna, inna od wszystkich. Wyjątkowa?...Choć nie, że coś...po prostu. Jest skryta, bo jak widać nie znam jej jednak zbyt dobrze. Jest moją betą i już świetnie panuje nad zmysłami. Wystarczyło mało czasu, a ona wszystko załapała. Z tego co widzę polubiła swoją nadprzyrodzoną stronę. Inni raczej żałują, że są nadprzyrodzeni, uważają, że ich życie byłoby łatwe, a ona wręcz przeciwnie.
Ruszyłem w stronę mojego gabinetu. Jeszcze mojego, gdyż wkrótce na jakiś czas to Drake przejmie te wszystkie obowiązki watahy i alfy głównego. Czy będzie mi tego brakowało? Nie, bo trochę odetchnę i zajmę się swoimi sprawami. Bycie przywódca jest w cholerę trudne, choć trochę pomaga ten ciota West. Ale w sumie gówno robi. Trzyma się mnie i udaje dobrego kolegę, zapewne dlatego, że chce mieć dobry kontakt na przyszłość i dodatkową obronę, jak i zajebiście silną, gdyż ja i mój brat jesteśmy w końcu nieustraszonymi samcami alfa. Większość bet boi się alf, więc to byłby plus. Ale ja znam się zajebiście na interesach, więc zawsze mogę wejść do akcji lub z niej po prostu wyjść, z agresją jak i bez niej. Jeśli trzeba kręcić to udaje zajebiście. Często mam problemy z agresją, nawet reszta moich braci wypominała mi, że jestem taki jak ojciec. Nie znosiłem, gdy ktoś wbijał mi do głowy za każdym pieprzonym razem jaki to jestem okropny, nerwowy, taki jak ojciec, identyczny ojciec, nie umiejący panować nad emocjami. No cóż nie moja wina, że taki byłem i jestem, choć teraz mam spokój.
Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać papiery jakiegoś wilka z watahy. Miałem papiery wilków, którzy średnio radzą sobie z kontrolą, wtedy poświęcam im więcej czasu i zapisuje postępy. Oparłem ręce na łokciach, sięgnąłem po kolejne i kolejne, gdy po jakimś czasie zaniepokoiło mnie nagła reakcja Jacka. Zszedł z kanapy i zaczął chodzić blisko okien, zupełnie jakby nasłuchiwał czegoś. Zatrzymał się przy jednym i zawarczał unosząc pysk w moją stronę. Zerwałem się i podszedłem do okna. Popatrzyłem przez nie, lecz niczego podejrzanego nie zauważyłem. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to, że ktoś mógł wejść na teren sfory, jakieś wilki, na przykład ze stada Jacoba lub jakiś człowiek, choć to najmniej pasowało. Spiąłem się na myśl o ojcu, to mógł być on lub ktoś z jego watahy. Odrzuciłem szybko myśli i zasiadłem z powrotem za biurkiem.
Jednak cisza nie trwała długo, po krótkiej chwili Jack ponownie zawarczał, lecz go zignorowałem. Nagle usłyszałem głośny łomot, na co Jack wybiegł z prędkością światła z pomieszczenia. Podszedłem do okna i ujrzałem. Ujrzałem stado wilkołaków wraz z Jacobem. Temu idiocie zachciało się walki. Przekręciłem oczami i ruszyłem w stronę drzwi. W myślach przekazałem wszystkich, że mamy wroga. Na dole czekał już Drake, który miał czerwone oczy, był wściekły i przejęty.
Spojrzałem przez okno, gdzie nasze stado atakowało już wrogów i się wkurzyłem. Byłem wściekły, gdyż nawet nie dałem rozkazu do walki a oni już napierdalali im w dupy. Spojrzałem na Draka, który czekał na moje zdanie. Skinąłem do niego i obaj ruszyliśmy na zewnątrz.
- Kurwa! - wydarłem się sam do siebie. Nie miałem ochoty walczyć.
Drake pobiegł w inna stronę, wykańczając przy tym trzech wilków jednym zamachem. Gdy stanąłem na przeciw wszystkich, zamarłem. To była rzeź. Ujrzałem kilka martwych samców naszej watahy oraz wroga. Zawyłem wściekły i ruszyłem w stronę wilków. Wbiłem im pazury przecinając skórę, na co upadli od razu. Nie mogłem stwierdzić, że nie żyją, gdyż starałem się nikogo nie zabić. Zadawałem kolejne ciosy. Większość stada Jacoba rzuciła się na mnie gwałtownie, choć szybko poradziłem sobie z nimi. Miałem wprawę, oni byli tylko młodym niedoświadczonymi wojownikami. Ja bym im dołożył jeszcze surowe treningi...
Po krótkim czasie wrogie stado zaczęło uciekać w stronę lasu. Zadałem cios mężczyźnie, który był niewiele straszy ode mnie i popchnąłem go w stronę lasu, po czym kazałem spieprzać, co zrobił. Byłem trochę poharatany, ale dało się żyć. Obejrzałem się za siebie i westchnąłem. Skanowałem po kolei wzrokiem leżące na ziemi stado, mojej watahy i niewiele już wroga, gdyż po moim spojrzeniu zaczęli się zmywać. Nagle spojrzałem na taras, ujrzałem Tatię, która łamała rękę jednemu ze stada Jacoba. Miałem nadzieję, że zostanie w środku...Kurwa, nie zatrzymasz. Do moich uszów doszło znajome sapanie i chwilę potem koło Tati stanęła Baverly. Cała we krwi, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się słabo, chwilę potem upadła na ziemię. Podbiegłem do dziewczyny i wziąłem na swoje ręce. Ocknęła się i zapewniła, że wszystko okej.
Usłyszałem krzyk...krzyk Bethany. Spojrzałem w jej stronę. Z lewej strony jej brzucha wyciekała czerwona ciecz, która co chwila bardziej ciekła. Za nią zobaczyłem Jacoba, wbijał pazury coraz bardziej w jej brzuch. Po chwili doszło do mnie warczenie Draka, który rzucił się na tego idiotę.
Chwilę potem na pomoc Drakowi rzucił się Simon. Obaj zaczęli wykańczać Jacoba, który całkiem nieźle sobie radził. Zerwałem się i chciałem im pomóc ale zatrzymała mnie Baverly, która szepnęła cicho słowo " przepraszam" uśmiechając się lekko. Spojrzałem jej w oczy, były rozmyte, niedokładne a bardziej przybrały kolor szary. Z nosa zaczęła lecieć krew, na co podniosłem dziewczynę do pozycji siedzącej. Nie było z nią za dobrze. DO uszu docierały mi warczenia, syczenia, przekleństwa i durne słowa. Spojrzałem na Tatie, która zajęła się Baverly.
Ruszyłem w stronę mężczyzn nadal bijących się z durnym alfa Jacobem. Jeszcze go nie wykończyli...Dwa na jednego japierdole...Podszedłem do nich i chwyciłem Simona oraz Draka za ledwo wiszące na nich koszulki, rzucając ich obu na ziemie. Stanąłem na przeciwko Jacoba, która ucieszył się na mój widok.
O jak miło! Aż mi się cieplutko na sercu zrobiło...
- Pan wielki alfa przyszedł! Nareszcie, ile miałem czekać hm? - zakpił. Nie wzruszyło mnie to jakoś. Miałem wyjebane.
- Spokojnie, już giniesz - rzekłem. Nie śmiałem się, nie było z czego.
- Śmieszne... - szepnął patrząc się dookoła.
- Dobra, słuchaj mam cię w dupie serio...wkurwiasz mnie - rzekłem i podbiegłem do Jacoba, rzucając go w stronę drzewa.
Zakaszlałem i spojrzałem w stronę Simona i Draka, stali i patrzyli. Dziwnie to wyglądało, ale okej. Poczułem ból w okolicy klatki piersiowej, dostałem. Szybko się otrząsnąłem i chwyciłem chłopaka za rękę wyłamując ją. Upadł, co ułatwiło mi sprawę. Nie mówił nic, śmiał się psychicznie aby.
- Wykończę cię zobaczysz! - zaśmiał się kolejny raz. Uderzyłem go z pięści w twarz. Po chwili z jego nosa zaczęła lecieć krew.
- Nie w tym świecie, cwaniaku - uśmiechnąłem się i wbiłem pazury w jego serce. Chwilę potem z ust i nosa zaczęła wyciekać krew. Odsunąłem się. Byłem prawie cały we krwi. Spojrzałem na Simona, który podszedł do mnie i poklepał w ramie, następnie ruszył w stronę domu. Za nim Drake odszedł bez słowa. Zostałem na sam, po chwili zaczął padać deszcz. Wycie Jacka wyrwało mnie z myśli. Nie przejmowałem się, że zabiłem Jacoba. W końcu był wrogiem. Ruszyłem w stronę domu...
Siema!
Co tam? Sorry, że ten rozdział taki krwawy trochę...mam nadzieję, że się podoba. Dajcie znać! Pa

CZYTASZ
Dark side of wolf
Lupi mannariBethany, Baverly i Tatia są przyjaciółkami, które mieszkają w miasteczku Forks w stanie Waszyngton. Wielbią ich nocne wyjścia do lasu. Baverly jednak nie ma pojęcia co kryje las oraz kim tak naprawdę są jej przyjaciółki. Czy to możliwe, by las miał...