6

2.9K 94 19
                                    

Goldie 

Abel niósł mnie przez mroczny korytarz. Na ścianach zauważyłam wiele obrazów skupiających się na tematyce kościotrupów, masek morderców i aktów seksualnych. 

Nie rozumiałam tego człowieka. Abel Luciano był chodzącą zagadką. Wpierw mnie zgwałcił i pozwolił na to trzem swoim przyjaciołom, a potem nazwał mnie ludzkim śmieciem. Zabolało mnie, że uważał mnie za kogoś takiego, ale Abel nie mógł być zdrowy psychicznie. Ktoś musiał go głęboko skrzywdzić. Inaczej nie postępowałby tak, jak to robił.

Kiedy trzymał mnie nagą i wystraszoną w ramionach, przez cały czas nucił coś pod nosem. Przesuwał nosem po moich włosach, wdychając ich zapach. 

Bałam się go. Bałam się go potwornie. Najstraszniejsi dla mnie zawsze byli ludzie, którzy byli niepoczytalni. Abel bez wątpienia się do nich zaliczał. Był nieobliczany, przerażający i na swój sposób czarujący. Czarował mnie swoimi słowami, modulacją głosu i delikatnym dotykiem niczym muśnięcia piórka.

- Podoba ci się w moim sanktuarium? 

Wniósł mnie do łazienki, która w niczym nie przypominała jakiejkolwiek łazienki, w której kiedykolwiek gościłam. Ściany były koloru czarnego, a wszystkie akcesoria były czerwone. Na przeciwko wanny na lwich łapach znajdowało się duże lustro. Lustro, przed którym stanął Abel i uśmiechnął się, obserwując nasze odbicie.

- Jesteśmy doskonali razem. Bez ciebie nie ma mnie.

- Abel, błagam...

- Lubię, gdy błagają. Najbardziej podobał mi się dzień, w którym odebrałem życie bogatemu biznesmenowi, który bez konsekwencji pieprzył nieletnie dziewczynki, a czasami także chłopców. Odciąłem mu głowę, ale do końca błagał.

- Boże...

- Nazywasz mnie bogiem? 

Spojrzałam na jego odbicie lustrzane. Całe ciało wyglądało jak pokiereszowane. Starałam się nie wpatrywać w twarz Kostuchy, ale Abel wyraźnie wyczuł moje intencje. Chwycił mnie boleśnie za podbródek i nakierował moje spojrzenie na siebie. Uśmiechnął się łagodnie, gładząc mnie palcami po drżących wargach. 

- Abel, nie skrzywdziłam cię. Nie zrobiłam nic złego tobie, ani twoim przyjaciołom. Rozumiem, że jesteś zraniony i potrzebujesz wyrzucić z siebie złość na świat, ale ja nie jestem do tego odpowiednią osobą. Nie jestem psychologiem. Zgwałciłeś mnie, odzierając mnie z godności. Abel, proszę. Proszę, pozwól mi odejść. Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. Wrócę do swojego życia, a ty będziesz kontynuował to, co robisz.

Czymkolwiek to było.

Kostucha posadził mnie na brzegu wanny. Uklęknął przede mną na obu kolanach. Nachyliwszy się nade mną, odkręcił kurek i tym samym zaczął napuszczać wodę do wanny. Cieszyłam się, że po tej traumie pozwoli mi się umyć, zmywając z ud krew, a z reszty ciała zapach czterech chorych psychicznie mężczyzn. 

Patrzyłam w jego oczy, modląc się w duchu o to, aby Abel poszedł po rozum do głowy i mnie wypuścił. Nie mogłam przecież skończyć jako ofiara jakiegoś pokręconego mordercy, który uważał się za Boga i próbował zbawić świat. 

Ziemia pełna była szaleńców podobnych Ablowi, lecz nigdy żadnego nie spotkałam. Uważałam się za szczęściarę, pracując w przyjaznej kawiarni i otaczając się dobrymi ludźmi. Zawsze byłam dla każdego uprzejma, choć od czasu do czasu lubiłam się w sobie zamykać. Potrzebowałam ciszy, aby wrócić na tory i znów móc być uśmiechniętą Goldie Richardson, która chciała być dumą rodziców. 

Wsunęłam drżące dłonie między uda. Abel położył wytatuowane ręce na moich udach. Rozchylił mi je lekko. Pisnęłam, kiedy palcami powędrował w stronę mojej kobiecości. Nie dotknął jej jednak. Droczył się ze mną, ale nie miałam już na to siły. Musiałam pobyć sama, aby pomyśleć, co zrobić jako następne. Nie mogłam przecież dłużej wysłuchiwać jego bzdur. Pozostała mi możliwość zdobycia jego zaufania, aby go omamić i spróbować uciec lub mogłam postąpić bardziej drastycznie, próbując ucieczki już teraz.

Legatus MortisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz