39

1.5K 72 5
                                    

Goldie

Uniosłam ciężkie powieki. Światło mnie oślepiło, ale nie zamknęłam oczu. W pierwszej chwili po przebudzeniu nie pamiętałam, co się stało, zanim zamknęłam oczy, ale wspomnienia stopniowo do mnie wracały, aż w pewnym momencie uderzyły we mnie z gwałtowną siłą. 

Rozejrzałam się nerwowo po miejscu, w którym się znajdowałam. Otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy dotarło do mnie, że byliśmy w miejscu, którego nie znałam. 

Spojrzałam na Phoenixa, którego twarz wisiała nade mną. Blondyn uśmiechnął się do mnie kącikiem ust, jednak nic nie mogło zamaskować bólu widocznego w jego pięknych oczach. Mężczyzna wyglądał jak anioł, a lampa, która znajdowała się nad jego głową sprawiała, że jasne włosy wyglądały jak aureola. Jeśli chodziło o moje zdanie, prędzej uznałabym Phoenixa za wysłannika diabła, a nie aniołów, ale może nie miałam racji.

- Phoenix? Co...

- Odpoczywaj, cukiereczku. Nie wysilaj się. 

Nie zważałam na jego słowa. Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, co było błędem, gdyż zakręciło mi się w głowie. Phoenix zacmokał z niezadowoleniem i pociągnął mnie na powrót w dół, abym położyła głowę na jego kolanach.

Rozejrzałam się ponownie po korytarzu i zdałam sobie sprawę, że znajdowaliśmy się w miejscu, które przypominało szpital. Korytarz był biały i długi, wręcz ciągnący się w nieskończoność. Leżałam na trzech krzesłach, głowę opierając na udach Phoenixa. Obok mnie stał Claude, który wyglądał, jakby zobaczył ducha. Gdy nasze spojrzenia się zetknęły, odwrócił gwałtownie wzrok, zupełnie jakby patrzenie na mnie sprawiało mu niewypowiedziane cierpienie.

- Co się stało? Co zrobił nam Dash?

Gdy zadałam te pytanie, przypomniałam sobie ostatnią chwilę przed tym, jak straciłam przytomność. 

Dash Madden strzelił w pierś Abla, posyłając mojego męża na podłogę. Płakałam i krzyczałam, próbując mu pomóc, ale oczy Abla zamykały się szybko. Na jego pobliźnionej twarzy widziałam uśmiech, jednak gasł tak szybko, jak gasło życie tego skrzywdzonego przez życie chłopca.

- Boże, co z nim? Czy Abel...

- Został trafiony w klatkę piersiową. Kula przeszła centymetr od jego serca. Quincy, nasz przyjaciel, który jest lekarzem, przyleciał helikopterem do Auctoritatem Populi. Myślałem, że nie dowieziemy Abla na czas. Wykrwawiał się w zastraszającym tempie, ale udało nam się go uratować. Abel przeszedł operację i dochodzi do siebie.

- Dzięki Bogu - wyszeptałam, mając ochotę rozpłakać się z wdzięczności. 

Phoenix położył dłoń na moim czole. Przeczesał moje spocone kosmyki włosów i posłał mi pełen ciepła uśmiech, na który nie zasłużyłam. 

- Dash odurzył nas środkiem usypiającym i uciekł - wyjaśnił blondyn, patrząc na koniec korytarza, gdzie właśnie przeszedł jakiś lekarz. - Obudziłem się pierwszy. Zabrałem Abla do samochodu, a potem wziąłem również ciebie i Claude'a. 

- Co z Theo? Gdzie on jest?

Zdziwienie w oczach Phoenixa było doskonale widoczne. Rozumiałam, że miał mnie za wariatkę. Sama siebie za nią uważałam. Pytałam bowiem o zdrowie człowieka, który złapał mnie na drzewie, gdy próbowałam uciec i przyciskał mnie do siebie, błądząc dłońmi po moim struchlałym ciele. Theo był jednak również mężczyzną, który przyniósł mi nuggetsy, frytki i colę i rozmawiał ze mną jak z dawną przyjaciółką. Trzymał mi włosy, gdy wymiotowałam, a potem zaniósł mnie do Abla, który jak się okazało, w tamtej właśnie chwili mordował na naszych oczach Carlisle'a, wpychając mu do tyłka sztucznego penisa, a potem strzelając mu między oczy.

Legatus MortisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz