53

1.4K 70 6
                                    

Abel

Wpatrywałem się w martwe ciało Dasha. Phoenix i Quincy się nim zajęli. Przed zadaniem ostatecznego ciosu, wyszeptałem do ucha Dasha, że pochowamy go na terenie Auctoritatem Populi. Wcześniej rozmawiałem o tym z Tahoe, który zgodził się, żeby Dash spoczął obok Lilith. Gdy więc Tahoe wbił nóż w serce Dasha, nasz brat, który od nas odszedł, wyszeptał cicho swoje podziękowania.

Płakałem jak w dniu, w którym mama i tata po raz ostatni się nade mną znęcali. Tahoe umył ręce, które były we krwi Dasha i przytulił mnie. Wtuliłem twarz w jego ramię, żeby nie musieć patrzeć na Phoenixa i Quincy'ego, którzy owinęli martwe ciało Dasha w koce, aby wynieść je na zewnątrz. Quincy w międzyczasie załatwił nam podwójny transport na wyspę. Oznajmił, że abym nie musiał patrzeć na ciało Dasha, wraz z Phoenixem i Claude'm zajmie się transportem jego ciała na wyspę. Natomiast Tahoe, Theo, Goldie i ja mieliśmy wrócić moją łodzią.

Usiadłem na brzegu łóżka, zginając się w pół. Schowałem twarz w dłoniach i zapłakałem głośno, kompletnie nie wstydząc się okazywać emocji przy Tahoe. Nie byłem w stanie poradzić sobie z nadmiarem złych uczuć w swojej głowie, dlatego musiałem pozwolić sobie płakać.

- Zawiodłem go, Tahoe. Dash przyszedł po mnie po pomoc, a ja go zawiodłem.

Zielonowłosy ukucnął przede mną. Położył mi ręce na udach. Poklepał mnie po nogach, abym na niego spojrzał, ale nie byłem w stanie tego uczynić. Czułem się słaby, bezradny i bezbronny. Tahoe mógł obserwować upadek króla. Abel Luciano, niegdyś Kostucha i władca Auctoritatem Populi, stał się ludzkim śmieciem. Czyli tym, czego pragnęli moi rodzice.

- To nieprawda, Abel. Obaj o tym wiemy.

- Właśnie, że to prawda!

- Nie! - warknął na mnie Tahoe. Wstał, a ja odchyliłem głowę w tył, aby móc na niego spojrzeć. Teraz, gdy nade mną górował, czułem się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Byłem nikim i spojrzenie Tahoe tylko mnie w tym uświadomiło.

- Abel, pamiętasz, co z nami robiłeś, gdy byliśmy ci nieposłuszni i chciałeś nas ukarać?

Tahoe nie wiedział wiele o życiu Wysłanników Śmierci. Nigdy nie mieszkał w Extremum opus dłużej niż kilka dni. Osiadał w Auctoritatem Populi, będąc moją prawą ręką w miasteczku. Pilnował porządku, dbał o Lilith i świetnie się w tym sprawdzał.

Pewnego dnia jednak, gdy Tahoe przebywał w naszym domu w lesie, zdenerwowałem się potwornie na moich przyjaciół. Urządzili sobie imprezę pod moją nieobecność. Gdy wróciłem do domu i zastałem na stole narkotyki, a na podłodze puszki po piwie, zebrałem wszystkich, łącznie z Tahoe i zaprowadziłem ich do podziemi domu.

Claude, jako jedyny z wszystkich, był trzeźwy. Dzięki monitoringowi zobaczyłem, że mówił prawdę. Claude chciał przerwać przyjęcie zakrapiane alkoholem i oglądaniem pornosów, jakie zarządził Theo. Nie miałbym nic przeciwko odrobinie rozrywki i relaksu, ale Wysłannicy Śmierci doskonale wiedzieli, że to ja rządziłem w tym domu i mieli obowiązek słuchania się moich poleceń. Poza tym, narkotyki były zabronione w Extremum opus. Kiedyś je brałem, ale to były odległe czasy. Wiedząc, co dragi potrafiły zrobić z człowiekiem, ostrzegłem lojalnie chłopaków, że jeśli kiedykolwiek przyłapię ich na ćpaniu, ukarzę ich. To miało stać się właśnie tamtego dnia.

Kazałem Phoenixowi, Theo, Dashowi i Tahoe uklęknąć na podłodze. Skułem im ręce za plecami. Kolejno każdego z mężczyzn zaprosiłem na ławkę do klapsów i uderzyłem ich po piętnaście razy pejczem. Karę najdzielniej zniósł Phoenix. Theo przepraszał mnie ze łzami w oczach za nieposłuszeństwo. Dash śmiał się jak ostatni debil, a Tahoe obiecywał, że nigdy więcej nie postąpi tak lekkomyślnie.

Legatus MortisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz