Abel
Zacząłem płakać jak chłopiec, którym byłem nie tak dawno temu. Mój obraz rozmazał się, gdy łzy przesłoniły mi widok. Ręce drżały niemiłosiernie, gdy błądziłem wzrokiem po twarzy mojej żony, szukając na niej jakichś obrażeń.
Nie miałem pojęcia, co Dash zrobił Goldie, ale jej nagie ciało pokryte było krwawymi smugami. Dziewczyna miała splątane włosy i one również skąpane były we krwi. Doszukiwałem się ran na jej ciele, ale nigdzie nic nie było. Może była to więc krew Dasha, nie jej.
Phoenix kołysał w ramionach Goldie. Przyciskał usta do jej czoła. Byłem pewien, że moja żona wiedziała, iż tutaj byłem, ale z jakieś niezrozumiałego dla mnie powodu nie chciała na mnie spojrzeć. Bałem się, że obwiniała mnie za to, iż nie zadbałem o jej bezpieczeństwo, w wyniku czego została uprowadzona. Miała pełne prawo być na mnie wściekła i nie zdziwiłbym się, gdyby nigdy mi tego nie wybaczyła, ale moje biedne serce było gotowe zrobić absolutnie wszystko, aby mi przebaczyła. Może nawet dałbym jej ode mnie odejść, czego na pewno bym nie przeżył. Jeśli jednak to miało ją uszczęśliwić, byłem na to gotów.
- Nie patrz na mnie, Abel. Nie chcę, żebyś mnie widział w takim stanie.
Mój Boże. Jej głos był taki słaby. Tak bezbronny.
- Kochanie, ja...
- Przepraszam, Abel.
- Za co? Goldie, za co ty mnie, do kurwy, przepraszasz?!
Uniosłem się. Dziewczyna wtuliła twarz w ramię Phoenixa. Mój przyjaciel posłał mi gniewne spojrzenie. Zrozumiałem, o co mu chodziło. Był na mnie wściekły, gdy w momencie, w którym Goldie potrzebowała wsparcia, ja zachowałem się jak arogancki dupek. Powinienem skupić się na jej dobru, a nie na swoich egoistycznych pobudkach.
- Chłopaki, dołączcie do pozostałych. Dopilnujcie, żeby Dash został przykuty za nadgarstki do kajdan zwisających z sufitu. Na pewno ma takie w swojej komnacie tortur. Jeśli będzie się stawiał, obijcie mu dupę pejczem. Możecie go zakneblować, jeśli was wkurwi. Potrzebuję chwili czasu z moją żoną sam na sam.
Phoenix uniósł pytająco brwi. Zsunął swoją maskę na czoło, odkrywając twarz.
- Abel, nie wiem, czy...
- Zróbcie to - warknąłem może nieco zbyt ostro, ale w tej chwili poczułem wściekłość i nienawiść. Dash zniszczył moją dziewczynkę i miał za to zapłacić, lecz musiał poczekać na śmierć, gdyż miałem ważniejsze sprawy na głowie niż jego odejście z tego świata.
Phoenix położył Goldie na miękkim dywaniku. Spojrzał na nią z litością. Rozumiałem, że miał mi za złe, iż zmuszałem moją kobietę do rozmowy ze mną, ale cholernie tego potrzebowałem. Kochałem ją i musiałem jej to udowodnić, a nie istniał ku temu lepszy sposób, niż zaopiekowanie się nią.
Mój plan został przekreślony.
- Gdzie są kluczyki do kajdanek, skarbie?
Spojrzała tępo na szafkę nocną, na której dostrzegłem pęk kluczy. Wziąłem je do rąk i odnalazłszy właściwy klucz, rozkułem kajdanki, które krępowały nadgarstki dziewczyny za jej plecami. Gdy była już wolna, usiadłem na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Nie zważając na słabe protesty Goldie, wsunąłem ją na swoje kolana tak, żeby siedziała na mnie okrakiem. Wiedziałem, że ta pozycja zmusi ją do interakcji ze mną i taki właśnie był mój plan.
Chwyciłem w dłonie jej twarz. Krew zdążyła już zaschnąć. Dash miał cierpieć długo i boleśnie. Nie miałem pojęcia, co ten skurwysyn miał w głowie, skoro wpadł na pomysł, aby wysmarować nagie ciało mojej żony swoją krwią. Chciał ją doszczętnie zniszczyć, choć Goldie nie była przecież niczemu winna. Stała się moją własnością i Dash myślał, że zabierając mi ją, zniszczy naszą relację, lecz był w błędzie. Zamierzałem walczyć o Goldie do ostatniego tchu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Ta dziewczyna była dla mnie wszystkim tym, czego mieć nie mogłem, a czego nieziemsko pragnąłem.
CZYTASZ
Legatus Mortis
ActionWysłannicy Śmierci to zamaskowana grupa kierowana przez Abla Luciano. Mężczyzna przeżył w dzieciństwie piekło i wraz ze swoimi przyjaciółmi pragnie naprawić ten pełny obłudy świat. Uważa, że jest kimś w rodzaju Boga. Człowiekiem, który nawróci świat...