33

1.8K 77 7
                                    

Abel

Wróciliśmy do hotelu. Jutro z samego rana planowałem wrócić do Extremum opus z całą moją rodzinką. Nie miałem jednak pojęcia, co począć z Tahoe. Obawiałem się zostawić go samego w mieście. Tahoe był twardzielem, ale nawet największy twardziel załamałby się po śmierci ukochanej kobiety.

Trzymałem Goldie za rękę, uśmiechając się do niej jak zakochany wariat. Nie wierzyłem w to, że moja księżniczka zdecydowała się dać mi szansę. Mówiła, że śmierć Lilith pokazała jej, że życie jest zbyt krótkie i Goldie też zasługiwała na miłość. W myślach podziękowałem Lilith za to, że opiekowała się nami z nieba. Łzy napływały mi do oczu, gdy myślałem o jej przedwcześnie utraconym życiu. Lilith nie zasługiwała na śmierć. Nie dochodziło do mnie, że jej już z nami nie było, ale dla dobra moich bliskich musiałem założyć na twarz maskę i udawać, że miałem wszystko pod kontrolą. 

Czasami nawet maska Kostuchy mi nie wystarczała. Mając ją na głowie, czułem się jak pan i władca, ale nawet ona nie potrafiła wymazać z mojej głowy świadomości, że byłem nikim więcej jak tylko ludzkim śmieciem. 

W recepcji hotelu ujrzałem Fredericka, który rozmawiał z Phoenixem. Początkowo mężczyźni nas nie zauważyli. Byli głęboko pogrążeni w rozmowie. Kiedy jednak Frederick na mnie zerknął, za jego spojrzeniem powędrował także Phoenix. Mój przyjaciel uniósł ciemne brwi w geście zapytania. Pewnie dziwił się, że miałem zmierzwione włosy i rumieńce na policzkach. Żeby nie było, że tylko ja wyglądałem, jakby ktoś mnie porządnie wypieścił, Goldie również miała na sobie takie oznaki. Jej ubranie było zmięte, a włosy sterczały na wszystkie strony.

- Abel, musimy pomówić. Znaleźliśmy materiały Carlisle'a, które chciał wysłać do gazety. Możemy iść gdzieś na bok? 

Spojrzałem na Phoenixa i dokumenty, które trzymał w dłoniach. Zacisnął wargi, obserwując Goldie. Pewnie myślał, że zmusiłem ją do pieszczot, którymi obdarzaliśmy się nad jeziorem, ale Phoenix nie wiedział jeszcze, jakim aniołem była moja żona. 

- Złotko, jeśli chcesz iść z nami...

- Nie trzeba - wyszeptała, uśmiechając się grzecznie. - Mogę iść do Theo, Claude'a albo Tahoe. Któryś z nich na pewno mnie przypilnuje. Nie ucieknę, więc nie masz się o co martwić. 

Pocałowałem ją w czoło, kładąc jej dłoń na karku. Wciąż byłem pod wrażeniem tego, że Goldie postanowiła dać nam szansę. Wierzyłem w to, że dziewczyna nie spróbuje uciec, jednak przydałoby jej się towarzystwo.

Na schodach ujrzałem Claude'a. Jak zawsze, ubrany był w za dużą bluzę i dresowe spodnie. Uśmiechnął się lekko na nasz widok i pomachał. 

- Claude, zabierzesz Goldie na górę? Możecie iść do Tahoe, a ja zajmę się interesami, w porządku?

Skinął głową i bez słowa podszedł do Goldie. Podał jej swoje ramię niczym najprawdziwszy dżentelmen. Mimo, że życie skrzywdziło tego Bogu ducha winnego dzieciaka, Claude miał maniery najwyższej klasy. Nigdy się nie wywyższał i traktował innych ludzi na równi ze sobą. Był doskonałym materiałem na przyjaciela. Rozumiałem, że cierpiał po tym, co zrobili mu rodzice. Chciałem, aby Claude znalazł szczęście. W Auctoritatem Populi było kilku mężczyzn, którzy woleli facetów niż kobiety, ale jako że Claude bardzo rzadko wychodził z pokoju hotelowego, nie miał szansy kogoś poznać. Miałem nadzieję, że kiedyś uda mi się wyciągnąć go w miasto. Mads byłby dla niego idealnym partnerem. W przeciwieństwie do Claude'a, chłopak imieniem Mads był otwarty na nowe znajomości i często się śmiał. Był dobrym człowiekiem i Claude na pewno by się z nim dogadał, a kto wie, może nawet i zakochał?

Legatus MortisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz