Rozdział 31

2.6K 91 25
                                    

Holdy

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że nie ma już dla niego ratunku. Stoi nad przepaścią, której w żaden sposób nie da się pominąć, a jedynym wyjściem wydaje się śmierć. Byłam utwierdzona w tym przekonaniu, gdy Michael wypowiedział to słowo. 

To cholernie ważne dla mnie określenie które niegdyś sprawiało, że na twarzy zamiast bólu miałam szeroki uśmiech. 

-Różyczko...

To słowo przez kolejne godziny, minuty, sekundy odbijały się echem w mojej głowie tworząc wir wspomnień, z którymi w żaden sposób nie mogłam się uporać. 

Dziękowałam, że zostałam sama, gdyż będąc po raz kolejny w tych okropnych spazmach emocji mogłam ponieść się ponownie, bądź powiedzieć coś czego potem bym żałowała. Opadłam na materac ogromnego łóżka i sięgnęłam po swoją skrzyneczkę którą miałam wszędzie ze sobą, chodź ostatni raz kiedy ją otworzyłam nastąpił w momencie lotu do Londynu. 

Pojawienie się Michaela w moim życiu, ponownie, z dość wielkim hukiem spowodowało, że zamknięta Holdy zapragnęła wyjść na zewnątrz, i zatuszować maskę tej dzielnej, mającej wyjebane na wszystko dziewczyny z zasadami. 

Drżącą dłonią sięgnęłam po kupkę zdjęć, gdy tylko zobaczyłam pierwsze nie chciane łzy zagościły w kącikach oczu. 

Zaczęłam mrugać by je odgonić. Byłam mięczakiem, nie potrafiłam zderzyć się z przeszłością która sprawiła w moim życiu mimo wszystko coś dobrego. 

Zerknęłam na fotografię, widok bruneta wraz ze mną umazanego lodami na piasku plaży, gdy mieliśmy maksymalnie prawie pięć lat. Kolejna była za czasów gdy zaczynaliśmy szkołę, na rozpoczęciu roku Michael strasznie był spięty i przez całą uroczystość trzymałam go za rękę...

Z hukiem odłożyłam je do skrzynki, w moje oczy rzuciły się małe liściki, oraz uschnięte, zarysy płatków róż. 

Niewiadome skąd  usłyszałam grzmot. Podskoczyłam na materacu i złapałam się za szybko bijące serce. 

Wyjrzałam za okno, na ogród. Deszcz zamazywał mi cały widok, jedynie widziałam poszczególne zarys drzew których gałęzie powiewały w dość chaotyczny sposób na mocnym wietrze. 

Położyłam dłoń na szybie i pociągnęłam kciukiem po lecącej kropli po drugiej stronie. Łza spłynęła tym samym szlakiem po moim policzku. 

Byłam zagubioną kobietą która weszła w najgorsze możliwe bagno. Pakowanie się w małżeństwo z nim było pomyłką, to nigdy nie miało prawa się zdarzyć, a jednak. Los stawiał mi ciągle kłody pod nogi, z którymi ledwo co sobie mogłam poradzić. 

Zdrada ojca, tak naprawdę jego strata, próba zabicia mnie przez Suzy, ślub by uratować rodzinę oraz gwałt...te sytuacje wyrwały ze mnie chęci na jakiekolwiek dalsze funkcjonowanie wśród tych ludzi których wtedy mogłam śmiało określić jako potwory. 

Schowałam skrzyneczkę pod łóżko i ułożyłam się na wygodnym łóżku, przyciśnięta do miękkiego koca który służył jako jedyna przystań pełna spokoju i opanowania. 

Nawet nie wiedziałam kiedy zasnęłam, obudził mnie kolejny grzmot za oknem, uświadomiłam sobie, że drzemka mogła trwać miej więcej dziesięć minut. Uniosłam się mając w połowie przymknięte powieki, i zerknęłam w bok. 

Jakże zdziwiona byłam gdy zobaczyłam, że obok leżał Michael, jego klatka piersiowa unosiła się powolnymi ruchami określając jasno, że popadł w krainę Morfeusza. 

Nie miałam mu tego za złe...

Pełna pokus, by być z kimś blisko jak za dawnych czasów odsunęłam umięśnioną rękę która swobodnie leżała na poduszce, i wtuliłam się w jego bok nakładając ją na siebie. 

Poruszył się przez sen, bałam się, że obudziłam go, ale jedynie mruknął, a uścisk stał się mocniejszy. Delikatny uśmiech połączony z zaciśniętym żołądkiem usiłował walczyć choćby o śmierć i życie. 

Nie każdy potrafi wygrać, niektórzy przegrywają w najgorszy sposób, w taki jaki zrobiłam to ja. 

Gdy już w pełni podjęłam decyzję poszłam do łazienki, a tam...

Zatraceni w Sobie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz