Rozdział 39

458 21 1
                                    

Valeria 

- No trudno. Dziękuję ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś. 

- Ciężko było odmówić, komuś tak strasznie upartemu. 

- To prawda. - uśmiechnęłam się na jego słowa. 

- Uważaj na siebie Valeria. 

- Postaram się, ale znasz mnie. 

- To akurat prawda. Masz talent do pakowania się w kłopoty. - wzruszyłam ramionami. 

- Zam kilka osób które również mają do tego tendencje. Jak na razie żyją, więc nie przejmowała się tym zbytnio. Taki już mój urok. 

- Inaczej bym to ujął, ale jak tam wolisz. Jak dla mnie to twoje przekleństwo. - usłyszałam po drugiej stronie w tle czyjś głos. - Zaraz kończę skarbie i przyjdę ci pomóc. 

- Żona cię wzywa. W końcu się z nią pogodziłeś, a jak córka? 

- Na razie bez zmian. - westchnął. - Nie wiem czy kiedykolwiek będzie w stanie mi wybaczyć. 

- Próbuj dalej, może w końcu ją przekonasz, żeby dała ci drugą szansę. 

- Gdyby to było takie proste. Szkoda tylko, że tych szans było wiele. Nawet nie wiem dokładnie ile. 

- Może w końcu ci się uda. Tylko tego nie spapraj. Kolejny raz żona może ci nie wybaczyć. 

- Była żona. Wzięliśmy przecież rozwód. 

- Nie da się go wziąć od ślubu kościelnego. 

- Niech ci będzie. Dobra muszę kończyć. 

- Powodzenia Doug. 

- Przyda się, zresztą tobie też. W końcu nawet do mnie dotarły plotki. - mężczyzna wybuchnął śmiechem, a ja nie rozumiałam, jak powstała ta plotka. Przecież nie jestem z Royem zbyt długo, dosłownie kilka dni. Kiedy w końcu skończył, powiedział coś co mnie zaskoczyło. - Pasujecie do siebie. 

- Skąd możesz to wiedzieć? 

Zamiast odpowiedzieć, rozłączył się, co za bezczelny typ. Chociaż rozumiem czemu tak mu się śpieszyło, w końcu rodzinę ma się jedną, a on wysłanie ją odzyskał.

- Jesteś gotowa? 

Spojrzałam na mężczyznę i pokiwałam głową. 

- Chyba nigdy nie będę, ale muszę to zrobić. 

Wsiedliśmy do samochodu i próbowałam ze wszystkich sił, powstrzymywać natrętne negatywne myśli. To jest silniejsze ode mnie. Choć zdaje sobie sprawę, że muszę to zrobić. Przecież ani oni ani ja nie będziemy żyć wiecznie. Tyle razy byłam bliska śmierci, że nie mogę stracić ani chwili więcej. 

- Znasz Douga? - zapytałam Roya, w końcu to najlepszy sposób, żebym nie myślałam co czeka mnie za kilka godzin. Chociaż może bardziej jedyny na jaki wpadłam. 

- Jakiego Douga? 

- Bolretta. 

Patrzyłam na niego ciekawa jego odpowiedzi. 

- Aha, tego Douga. Znam. 

Skręcił w prawo, a ja wkurzona nie przestawałam na niego patrzeć. 

- Może coś byś dodał. 

- Niby co przecież odpowiedziałem ci na pytanie. 

- Przestaniesz stroić sobie ze mnie żarty. 

- Nie, za bardzo to lubię. - zerknął na mnie rozbawiony, choć nadal posyłałam mu groźne spojrzenie. - No dobra. Spotkałem go wiele lat temu. Razem z Rickiem i Samem chcieliśmy się zbawić. Słyszeliśmy kiedyś o pewnym klubie, więc postanowiliśmy zobaczyć te słynne nielegalne walki. Do teraz pamiętam, jak z Samem żartowaliśmy, że jest to pewnie opłacalny biznes. Za to Rick oznajmił, że kiedyś to wszystko będzie jego. W tedy go wyśmialiśmy, w końcu byliśmy drobnymi złodziejaszkami. Kradliśmy wszystko co z łatwością udałoby nam się obchnąć, ale życie zweryfikowało, jak bardzo się myliliśmy. Zapowiedzieli walkę wieczoru, a ja byłem pod tak wielkim wrażeniem jego formy. Mimo, że nie był jakoś młody poruszał się naprawdę szybko, omijał wszystkie ciosy. Najbardziej spektakularne było jak powalił przeciwnika jednym ciosem. Z tego powodu chciałem go poznać. Byłem na tyle zdeterminowany i bystry, że przez nikogo niezauważony, weszłem do szatni, w której był tylko on. Na początku  próbował mnie przestraszyć, ale po krótkiej wymianie zdań, wybuchł śmiechem, klepnął mnie po plecach i zaprosił na piwo. 

- Co było dalej?

- Rozmawialiśmy przez kilka godzin. Opowiadał o swojej kilkuletniej córeczce i o swojej kobiecie, jak sam określił swoją żonę. W pewnym momencie zmierzyliśmy się ze sobą i choć mnie pokonał, to stwierdził, że nieźle walczę. Nasz wieczór przerwał telefon od jego wściekłej żony. - parsknął za pewne na wspomnienia tamtego dnia. - Przez kilka lat z nim trenowałem. W końcu sam to zaproponował byłbym głupi, jakbym odmówił chodzącej legendzie. 

- Szkoda tylko, że się tak stoczył.

- Czasem tak bywa. Poświęcił wiele dla dyscypliny, którą uwielbiał. Przez to zapomniał dlaczego w ogóle zaczął się tym zajmować. W końcu z początku chciał lepszego życia dla swojej rodziny. Sława i pieniądze, go zaślepiły.

- Jest na dobrej drodze, żeby je odzyskać. - mężczyzn przytaknął. 

- Zasłużył na to. Po tym ile dla mnie zrobił. 

- Dla mnie też. - potwierdziłam. - Chociaż nie rozumiem jednej rzeczy? 

- Jakiej? 

- Jak Rick przejął klub? 

- Jestem zdziwiony, że o tym nie słyszałaś. No cóż. Moja kariera łowcy głów zaczynała nabierać rozpędu. Coraz więcej szych dawało mi zlecenia, które naprawdę szybko wykonywałem. Dzięki dokładności i dlatego, że byłem dyskretny, nawet Dex dał mi zlecenie. Zresztą Sam mu mnie polecił, już w tedy z nim współpracował. Ale wracając do tej grubej zdradzieckiej mendy. Po prostu pozbył się poprzedniego właściciela. Słyszałem jedynie plotki, bo nie było mnie tamtego dnia w mieście. Zresztą ani  mnie ani Rowena to zbytnio nie obchodziło. Słyszałem, że spotkał się z nim, upił go i dał do podpisu akt własności. Gdy miał pewność, że klub należy do niego, pozbył się go. 

Byłam naprawdę zaskoczona. Nigdy wcześniej się na tym nie zastanawiałam, a akurat tej plotki nigdy nie słyszałam. Wiedziałam, że Rick jest bezwzględny, ale nie mogłam zrozumieć, jak udało mu się tak łatwo pozbyć tak ważnego i potężnego człowiek, przynajmniej tak przypuszczam, skoro miał opłaconych kilku policjantów. Mężczyzna jakby zrozumiał, nad czym pomyślał i dodał. 

- Był już stary i schorowany. Choć kiedyś trząsł miastem, w tedy był słabym staruszkiem. 

- Rodzina nie była temu przeciwna? - zapytałam zdziwiona faktem, że nikt nie starał się odzyskać, tak dochodowego biznesu jakim jest fight club.  

- Nikogo nie miał. 

- To wiele wyjaśnia. A co teraz będzie z klubem? 

- Jeszcze nie wiem, ale mam pewien pomysł. 

- Jaki? - zmarszczyłam brwi, ponieważ pomimo moich wczorajszych przemyśleń, nie potrafiłam się zdecydować. Chciałam zapytać Roy, czy mogłabym przejąć klub. Jednak jakiś cichy głosik w mojej głowie, mówił mi, że mój pomysł jest głupi i na pewno mi się nie uda.

- Dowiesz się wkrótce, to będzie niespodzianka. 

- Jesteś okropny. Nie lubię czegoś nie wiedzieć. 

- Jesteśmy na miejscu. 

- Co? 

Spytałam i z zaskoczeniem odkryłam, że ma rację. Kto by pomyślał, że podróż tak szybko minie. W momencie kiedy wysiadłam, stanęłam w miejscu i nie mogłam się ruszyć. Nagle wszystkie obawy wróciłaby do mnie ze zdwojoną siłą. Dotarło do mnie, jak bardzo głupi to był pomysł. Przecież jedna rozmowa nie jest wstanie wszystkiego naprawić. Za dużo między nami jest złych emocji, przecież nasz konflikt trwa już kilka dobrych lat. Nie dam rady się z nim zmierzyć. Już chciałam wrócić do samochodu, gdy Roy chwycił mnie za rękę i mi na to nie pozwolił. Westchnęłam gdy przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej i delikatnie przytulił. W końcu jeszcze wszystkie siniaki nie zdążyła zniknąć, zwłaszcza te z wypadku, który był dwa dni temu. 

N.A.R.A

Niepokonana #2 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz