Rozdział 25

3.5K 112 87
                                    

Wyszłyśmy ze Stellą z galerii, bo obiecałam jej, że dzisiaj spotkam się z nią i pójdziemy na zakupy. Skończyło się to jak zwykle. Ja miałam jedną torbę, a ona chyba ze dwadzieścia. Co jest śmieszne? To, że znalazła w sklepie jakiegoś chłopaka, który nosi za nią te zakupy. Współczuję mu, bo wygląda jakby miał już dość, ale jak Stella na niego patrzy, to się prostuje i uśmiecha. Chłopak ma z szesnaście lat i jest strasznie naiwny. Miałam ochotę strzelić Stelli za takie wykorzystywanie go, ale ciągle mówiła, że nic mu nie będzie jak trochę za nią ponosi.

Podeszłyśmy do mojego auta i wpakowałyśmy zakupy. Swoją drogą wreszcie je odzyskałam, bo przez długi czas musiałam się męczyć autobusami, albo wyciągałam Nathana żeby mnie woził. Nasze relacje trochę się polepszyły? Tak to można nazwać. Mamy już środek grudnia, a od wizyty w szpitalu widzieliśmy się praktycznie codziennie, może z wyjątkiem kilku dni.

Nikt o niczym narazie nie wie, bo będą myśleli, że się umawiamy. Jak dla mnie jesteśmy dobrymi znajomymi. Pomijając kilka razy kiedy nas poniosło i znów się całowaliśmy. Ale to tylko tyle, do niczego więcej nie doszło i nie dojdzie.

Wsiadłyśmy do auta, Stella nie mogła odpędzić się od tego chłopaka, zapłaciła mu. Chociaż tyle. Ale nie dała mu numeru, a tego chciał najbardziej. Włączyłam radio i wyjechałam z parkingu.

-Boże, jak dobrze, że zaraz będą święta. Bo mam dosyć tej szkoły.

-Słyszałam, że jeszcze masz matematykę do poprawy - skręciłam w ulicę i spojrzałam na nią przelotnie.

-Tak, ale mi pomożesz, więc będzie dobrze - powiedziała pewna siebie.

-Pamiętaj, że nie wykorzystałam jeszcze żadnego życzenia, za pomoc w fizyce - zauważyłam. Dopiero teraz mi się przypomniało.

-Myślałam, że już zapomniałaś, jednak jesteś zołzą - parsknęła i zaczeła mi szperać w schowku.

-Co to jest? - wyciągneła grubszy, srebrny łańcuszek - ładny, ale chyba nie twój, co? Wygląda na męski.

-Odłóż to na miejsce Stella - udawałam, że nie zwracam na to szczególnej uwagi. Może nie będzie dopytywać.

-Spokojnie, już odkładam - widziałam kątem oka jak unosi ręce i odkłada łańcuszek na miejsce.

Nie pytała. Dziwne. Spodziewałam się mnóstwa pytań, skąd się wziął u mnie w aucie męski naszyjnik. Pewnie pomyślała, że to taty czy coś. Tak naprawdę to był Nathana, bo zostawił go u mnie, jakiś tydzień temu, bo mu się zerwał. I tak ze mną jeździ cały czas. Muszę mu go oddać.

Dojechałam już pod dom Stelli, jeszcze nie wyszła, widziałam, że coś ją gryzie i stara się mi to jakoś przekazać. Nie będę pytać, poczekam aż sama mi to powie.

-Mad, już nie mam siły - powiedziała i zsunęła się na fotelu. Spojrzałam na nią ze zmartwieniem.

-Co się stało?

-Max ciągle ma problemy w domu. Mógłby się wyprowadzić, wynająć coś swojego, ale nie może zostawić Theo z rodzicami. Ciągle się kłócą, chodzi zdenerwowany. To wszystko się odbija na nas - westchnęła, złapałam ją za rękę, dając tym swoje wsparcie. Zawsze byłam słaba w pocieszaniu, nie wiem co mam teraz powiedzieć żeby zabrzmiało pocieszająco - Dzisiaj powiedział, że nie będziemy się widywać dłuższy czas, bo musi się teraz zajmować tym aby zawieźć Theo do dziadków w Chicago, wszytko rozumiem, ale on nawet nie odpisuje na moje wiadomości. Martwię się co się z nimi dzieje.

-Stella, musisz dać mu czas. On teraz skupia uwagę na bracie, a jak go odwiezie napewno się odezwie. Daj mu chwilę, musi trochę odetchnąć.

Stella pokiwała słabo głową i chciała wyjść z auta, widziałam jak w jej oczach zaświeciły się łzy.

DarknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz