4

120 15 31
                                    

Gdy po powrocie do domu zobaczyłem oparty o bramę wjazdową holenderski rower w delikatnym miętowym kolorze, od razu wiedziałem, kogo mogę spodziewać się zastać w środku. Powoli otworzyłem stalową bramkę i z obolałą, ciążącą mi na szyi głową i rękoma wbitymi głęboko w kieszenie dżinsów, nieśpiesznie podążyłem żwirową ścieżką w stronę domu.

– Cześć Bianka – przywitałem się z siedzącą u szczytu schodów dziewczyną. Z początku nie zwróciła na mnie najmniejszej, zbyt zaabsorbowana wpatrywaniem się w ekran swojego smartfona. – Rany, ostatni raz widziałem cię chyba z tydzień temu – ciągnąłem niewzruszony.

Dziewczyna w końcu podniosła na mnie wzrok.

– O, hej – rzuciła lekko zakłopotana. Zablokowała ekran smatfona i ścisnęła go mocno w swoich smukłych, wypielęgnowanych dłoniach. – Wybacz, nie słyszałam, jak wszedłeś.

Powoli skinąłem głową.

– Co tutaj robisz?

– Och, wiesz... Niedawno skończyłam pracę i pomyślałam, że wpadnę do ciebie i sprawdzę, jak się trzymasz. – Nerwowo zaczesała kosmyk długich, jasnych włosów za uszy. – Chyba nie masz nic przeciwko, prawda? Nie narzucam się za bardzo?

Energicznie pokręciłem głową.

– Jasne, że nie. Cieszę się, że przyszłaś – zapewniłem i z całych sił starając się ignorować ciepły, pulsujący ból w skroniach, rozpocząłem mozolną wspinaczkę po schodach. Od czasu wypadku Bianka odwiedzała mnie niemalże codziennie. Dotrzymywała mi towarzystwa, opiekowała się mną, wspierała i podnosiła na duchu, pomagając przejść przez żałobę. Była przy mnie zawsze, gdy jej potrzebowałem, utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach i nie pozwalała, żebym całkowicie się załamał. Jej ciągła obecność stała się dla mnie czymś normalnym.

Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu znalazłem się na szczycie schodów.

– To dobrze, bo już myślałam, że masz mnie serdecznie dość. I miałbyś do tego całkowite prawo. – Przytrzymała się metalowej poręczy, żeby podnieść się ze stopnia. W swoich błękitnych martensach na grubej podeszwie przewyższała mnie wzrostem o dobre dziesięć centymetrów.

– Nie wygłupiaj się. Przecież wiesz, że moja mama cię uwielbia. – Uśmiechnąłem się w każdym razie próbowałem. – Długo czekasz? – spytałem, pobrzękując kluczami od domu.

– Jakieś dziesięć, może piętnaście minut – odparła z lekkim wzruszeniem ramion. – Dopiero niedawno przyszłam.

– Napijesz się herbaty? – spytałem, wpuszczając nas do środka. – Pewnie zmarzłaś.

– Tylko trochę – przyznała, zacierając ręce z zimna. – Masz zieloną?

– Coś się znajdzie – rzuciłem z delikatnym uśmiechem. Kilka tygodni temu specjalnie dla niej zaopatrzyłem się w zapas zielonej herbaty.

Zaprowadziłem Biankę do kuchni i nastawiłem elektryczny czajnik. Bianka zajęła miejsce przy kuchennym stole.

– Jak się czujesz? – spytała. Jej długi, kościsty palec kręcił ósemki na drewnianym blacie.

Wzruszyłem lekko ramionami.

– Poza uporczywym bólem głowy, który notorycznie uprzykrza mi życie? Chyba całkiem nieźle – odparłem. Wyciągnąłem z szafki dwa wysokie, porcelanowe kubki i postawiłem je na marmurowym blacie. – Moja psychoterapeutka twierdzi, że robię postępy – ciągnąłem dalej, wrzucając dwie torebki herbaty - czarną dla siebie, zieloną dla Bianki - do dwóch różnych kubków.

– To chyba dobrze, prawda?

– Być może. Przynajmniej ona tak twierdzi. Czy się z nią zgadzam? Nie wiem. W końcu w dalszym ciągu nic nie pamiętam. Chodzę do niej od kilku tygodni i cały czas stoję w miejscu. Nawet jeśli jest jakiś postęp, to ja go nie widzę – przyznałem z goryczą.

Jestem przy tobieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz