63

3 1 0
                                    

Całą resztę tygodnia pamiętam, jak przez mgłę. Byłem obecny ciałem, ale nie duchem. Myślami cały czas byłem przy Ipekakuanie. Pochłaniała każdą wolną przestrzeń w mojej głowie. Nosiłem ją ze sobą wszędzie. Nie rozstawałem się z nią nawet na sekundę. Ciążyła mi w kieszeni, jak kamień. Paliła przez materiał bluzy moją skórę.

Kto z nas był szalony? To ja zwariowałem czy Lena?

Nie byłem w stanie z nią o tym porozmawiać. Bałem się, że potwierdzi najgorsze. Że do końca postradałem rozum.

Bałem się. Tak panicznie się bałem. Paranoiczne myśli nie opuszczały mnie na krok. Wszędzie widziałem zatrute jedzenie i napoje. Zrobiłem się przesadnie ostrożnie. Przestałem jeść jedzenie i napoje, które przygotowywała mi Lena. Wszystko sprawdzałem dwukrotnie. Cały czas ślęczałem nad artykułami o Ipekakuanie prawdziwej. Nie mogłem przestać do nich wracać. W nocy dręczyły mnie koszmary, w których Lena cały czas mnie otruwała. Nad ranem budziłem się chory. Znowu na nowo przeżywałem swoją chorobę. Próbując nie popaść w szaleństwo, popadałem w nie coraz bardziej. Paranoja zżerała mnie od środka.

Lena jeśli nawet zauważała zmianę w moim zachowaniu, nie zwracała na nią zbyt dużej uwagi. Była zbyt pochłonięta przygotowaniami do swoich urodzin. Bo choć ja tego nie odczuwałem to życie toczyło się dalej, czas nieubłaganie wciąż płynął.

I nagle obudziłem się w sobotni poranek. Kilka godzin przed przyjęciem urodzinowym Leny. Nie mając pojęcia, w jaki sposób ten czas tak szybko przeminął. Czułem się zmęczony i chory. Zarówno psychicznie i fizycznie.

Z trudem zwlokłem się z łóżka i wziąłem prysznic. Żeby przebrać się w tę samą bluzę, którą nosiłem od prawie tygodnia. Zacząłem traktować torebkę z Ipekakuaną, jak pokraczną wersję amuletu, którzy przynosił szczęście. A później ociężałym krokiem powlokłem się na spotkanie z dziewczyną, która mi to wszystko zrobiła.

Kiedy tylko pojawiłem się w kuchni Lena przywitała mnie szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry, kochanie. Gotowy na moje przyjęcie urodzinowe?

Nie byłem na nie gotowy, ale nie odpowiedziałem. Za to spojrzałem mętnym wzrokiem na kubek kawy, który Lena przede mną postawiła. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie zjem i nie wypiję niczego, co Lena dla mnie zrobiła. Jedna część umysłu podpowiadała mi, że to dobra decyzja. Druga, ta przez którą miałem ochotę wrzeszczeć, że do końca zwariowałem, twierdziła, że to irracjonalna decyzja. Obie mieszały mi w głowie.

– Chyba nie czuję się zbyt dobrze – mruknąłem, odsuwając od siebie kubek.

– Dlaczego? Co ci się dzieje?

– Chyba coś mnie bierze – powiedziałem słabym głosem. – Może to ta sama jelitówka, na którą zachorowałem pod koniec grudnia.

Nie miałem pojęcia, co chce tym wszystkim osiągnąć. Przecież doskonale wiedziałem, że Lena w taki sposób się nie przyzna, ale mimo wszystko spróbowałem.

Lena przyjrzała mi się uważnie.

– Dla mnie wyglądasz na zdrowego – oznajmiła.

Spojrzała na zegarek.

– Musimy się trochę pośpieszyć. O dziewiątej odbieramy z cukierni mój tort urodzinowy.

Zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Jakby zaledwie kilka tygodni temu nie próbowała mnie otruć. Jakby nie była przyczyną mojej choroby. Zastanawiałem się, czy nie powinienem tego rozwiązać już teraz. Rzucić torebki na stół i zapytać: Co to wszystko ma znaczyć? Skąd to wzięła i do czego to służy?

Ale część mnie wciąż się wahała. Część mnie wciąż wierzyła w to, że to jedna wielka pomyłka. Pewnie coś pomyliłem. Coś źle przeczytałem, pomyliłem nazwę i niepotrzebnie teraz popadam w paranoję. To zbyt irracjonalne, żeby mogło być prawdziwe. Bo Lena nigdy nie byłaby do czegoś takiego zdolna. Nie moja Lena, którą tak bardzo kochałem.

– Wszystko w porządku? Zachowujesz się dzisiaj dość dziwny.

Zamrugałem oczami. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że w milczeniu intensywnie się w nią wpatruję. Przywołanie na twarz fałszywego uśmiechu przyszło mi z trudem.

– Nic się nie stało. Po prostu się zamyśliłem.

W końcu dzisiaj były jej urodziny. Mogłem o tą tajemniczą przyprawę spytać się jej innym razem. Mogłem zrobić to jutro. Dzisiaj było jej święto powinienem cieszyć się i celebrować je razem z nią.

Tylko że nie potrafiłem. Ipekakuana zatruwała mi myśli. Czułem się przez nią sparaliżowany. Opętany przez chęć dowiedzenia się prawdy, której jednocześnie tak bardzo się bałem.

Najpierw pojechaliśmy do cukierni odebrać tort. Lena zażyczyła sobie śmietankowy z dużą ilością owoców, bo taki był jej ulubiony. A później pojechaliśmy do supermarketu zrobić zakupy na przyjęcie urodzinowy. Wszystkie te czynności wykonywałem, jakbym był w transie. Miałem wrażenie, że dryfuję gdzieś daleko niekoniecznie połączony z moim ciałem. Myślami wciąż powracałem do torebki, spoczywającej w mojej kieszeni i nie mogłem przestać. Lena naprawdę mi to zrobiła czy nie? Zakochałem się w kimś kompletnie szalonym czy to ja całkowicie postradałem rozum? Powinienem uciekać czy zgłosić się do psychiatry?

Z tortem, zakupami i torbami ubrań na zmianę, podjechaliśmy pod mój rodzinny dom.

– Jeszcze raz dziękuję, że pozwolili państwo urządzić nam tutaj przyjęcie – zaszczebiotała Lena, gdy tylko weszliśmy do środka.

– Za nic nie musisz nam dziękować, kochanie. Wszystkiego najlepszego i baw się dobrze.

Moja mama przytuliła ją mocno i wręczyła jej prezent w małej, eleganckiej torebce.

– Tylko pamiętajcie przed przyjęciem wyprowadzić Marlonem na spacer.

Pożegnaliśmy moich rodziców. Kiedy Lena zajmowała się przygotowywaniem domu do przyjęcia, ja zabrałem Marlona na spacer. Myślałem, że świeże powietrze i długi spacer dobrze mi zrobi. Myślałem, że to pomoże oczyścić mi głowę. Ale się myliłem.

Niepokój z minuty na minutę tylko we mnie wzrastał. Pęczniał w moim wnętrzu jak drożdże. Papierowa torebka, którą nadal miałem przy sobie paliła żywym ogniem. A czas nieubłaganie płynął dalej. Przyjęcie zbliżało się wielkimi krokami. Nie wiedziałem, jak je przeżyję. Nie z wiedzą, którą posiadałem. Ale nie miałem już szansy się z niego wycofać.


Jestem przy tobieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz