19

46 5 11
                                    

Ocknąłem się na kuchennej podłodze kompletnie skołowany. Ledwo byłem w stanie rozpoznać miejsce, w którym się znajduję. W głowie niemiłosiernie mi łupało. Szczękę przeszywał niewyobrażalny ból. Przemoczone ubranie przylgnęło do mojego zziębniętego ciała.

Czułem się lepki, brudny i wycieńczony. Drżałem. Każdy mój mięsień przez cały czas niepokojąco podrygiwał. Nie byłem w stanie tego powstrzymać. Nie kontrolowałem odruchów własnego ciała.

Byłem wykończony. Miałem ochotę zamknąć oczy i ponownie zasnąć. Potrzebowałem snu. Pomógłby mi się zregenerować.

Walczyłem ze sobą, żeby moje powieki z powrotem nie opadły. Nieważne jak bardzo czułem się słaby i przemęczony. Nie mogłem leżeć na tej brudnej, lodowatej podłodze w nieskończoność. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatni raz ją zamiatałem. Wydawało mi się, że miało to miejsce wieki temu. Miałem przecież swoją godność. Musiałem wstać i jakimś cudem dotrzeć do łóżka.

Spróbowałem się podnieść. Gdy tylko jakimś cudem udało mi się usiąść, kuchnia zawirowała mi przed oczami. Mało brakowało, a ponownie straciłbym równowagę. W ostatniej chwili zaparłem się jednak rękoma o podłogę. Wstawanie wypompowało ze mnie resztki energii, które od wczoraj mi pozostały.

Musiałem przeczekać najgorsze. Za moment na pewno wszystko się ustabilizuje.

Zamknąłem oczy, walcząc z zawrotami głowy i mdłościami, które targały moim pustym żołądkiem. Nabrałem do płuc ogromny haust powietrza i powoli go wypuściłem. Starałem się nie myśleć o tym, że tego triku, jak i wielu innych prozdrowotnych sztuczek po nim, nauczyła mnie Lena. Wtedy między nami wszystko jeszcze dobrze się układało. Byliśmy razem szczęśliwi. Byliśmy w sobie zakochani. Ja ją kochałem. Byłem w niej tak bardzo zakochany...

Poczułem okropny ucisk w klatce piersiowej. Prawa część twarzy pulsowała porażającym bólem, jakbym ponownie w nią dostał. Chwyciłem się dłońmi za serce, obawiając się, że naprawdę za moment dostanę zawału. I nagle wszystko ponownie sobie przypomniałem. Wspomnienia wczorajszego wieczoru spadły na mnie jak wiosenna ulewa, podczas której nocą uciekałem.

Mdłości i zawroty głowy tylko się wzmogły. Drżącą dłonią podparłem się o podłogę, żeby ponownie na nią nie upaść. Nie tylko ręka mi drżała. Całe moje ciało trzęsło się jak galareta. Było jeszcze gorzej niż zaraz po moim przebudzeniu. Trząsłem się tak mocno, że zacząłem głośno dzwonić zębami. Nie byłem w stanie nad tym zapanować. Kompletnie straciłem kontrolę.

Po plecach spływały mi stróżki zimnego potu. Ucisk w klatce zaczął się nasilać. Wydawało mi się, że zaczynam się dusić. W panice próbowałem złapać oddech. Z mojego gardła wydobyło się przerażające świszczenie. O Boże, ja chyba naprawdę umieram...

Musiałem coś z tym zrobić, dopóki jeszcze nie było na to za późno. Roztrzęsionymi dłońmi zacząłem oklepywać się po ciele, szukając telefonu. Sprawdziłem wszystkie możliwe kieszenie, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Rozejrzałem się po podłodze – tam również go nie było. Zajrzałem pod stół i krzesła – pusto.

I co teraz? Czułem jak panika miażdży mi mózg. Byłem bliski szaleństwa. Co miałem zrobić? Umierałem i nie byłem w stanie sobie pomóc. Nie chciałem zdechnąć na tej zimnej, lepiącej sią od brudu podłodze. Nie mogłem tak skończyć. Po prostu nie mogłem.

W przypływie determinacji chwyciłem się oparcia krzesła i ignorując rozdzierający ból w klatce piersiowej, dźwignąłem się do pozycji stojącej. I od razu gwałtownie się zachwiałem. Ścisnąłem mocniej krawędzie krzesła. Nogi miałem jak z waty. Pomieszczenie ponownie zawirowało mi przed oczami. I zaczęło kręcić się coraz szybciej, szybciej i szybciej. Mało brakowało, a wylądowałbym z krzesłem z powrotem na ziemi.

Zaparłem się mocniej stopami o podłogę. Użyłem do tego tak dużo siły, że miałem wrażenie, że płytki zaraz pode mną pękną, ale w końcu udało mi się złapać równowagę. Teraz tylko musiałem dostać się na piętro. Komórka najprawdopodobniej leżała w mojej sypialni. Istniało duże prawdopodobieństwo, że poprzedniego dnia zapomniałem ją stamtąd zabrać. Musiałem tylko...

Ostrożnie przesunąłem jedną nogę w prawo i gwałtownie poleciałem do tyłu. Uderzyłem o podłogę. Nagły upadek pozbawił mnie tchu. Leżałem na plecach i chwytałem powietrze ustami jak ryba. W uszach mi szumiało, ucisk w klatce piersiowej stał się nie do zniesienia. Miałem wrażenie, że głowa za chwilę mi eksploduje. Płuca paliły mnie żywym ogniem. Odkaszlnąłem. Rozpaczliwie walczyłem o każdy oddech. Czy ja naprawdę tutaj zdechnę?

Wbiłem wzrok w biały sufit. Wszystko wokół mnie wirowało w zastraszająco szybkim tempie. Czułem się jak na karuzeli, z której nie byłem w stanie wysiąść. Mój żołądek zaatakowała kolejna fala mdłości. W ustach poczułem gorzki posmak żółci. Przełknąłem głośno ślinę. Skrzywiłem się, kiedy to, co przed chwilą wypłynęło z mojego żołądka, z powrotem do niego trafiło.

Pozwoliłem swoim powiekom opaść. Może odrobinę za bardzo dramatyzowałem. Byłem zmęczony. Musiałem tylko odpocząć. Trochę poleżę i na pewno zaraz poczuję się lepiej.

Starałem się oddychać miarowo. Wdech przez nos. Wydech przez usta. Nie odważyłem się otworzyć oczu. Za bardzo obawiałem się ponownych zawrotów.

Wdech. Wydech. Ze wszystkich stron otaczała mnie kojąca ciemność. Nie miałem pojęcia, ile czasu bezładnie w niej dryfowałem. Czy minęła godzina, czy jedynie minuta. Dla mnie ten stan mógł ciągnąć się w nieskończoność.

Powoli dochodziłem do siebie. Zawroty głowy i mdłości ustały, a ucisk w piersi nieznacznie zelżał. Oddychanie nie sprawiało mi już tak dużych problemów. Wziąłem kilka głębszych wdechów, napawając się tą chwilą. Powietrze przepłynęło swobodnie przez moje płuca.

Czułem się już znacznie lepiej. Na tyle na ile człowiek mógł czuć się lepiej, będąc w mojej sytuacji. Najważniejsze, że jednak nie umierałem. Może od samego początku nie byłem nawet bliski śmierci. Nie było żadnego zawału. To tylko zwykły atak paniki, którego po prostu nie rozpoznałem. Dokładnie. Zwykły atak paniki.

W końcu po długiej i męczącej walce, jaką stoczyłem z samym sobą, byłem spokojny. W przeciągu kilku sekund z mojego ciała zeszło całe nagromadzone w nim napięcie. Odprężyłem się. Przymknąłem powieki. Jeszcze chwilę mogłem tutaj poleżeć. Zebrać siły do wstania. Najważniejsze, że wszystko się skończyło.

I wtedy to usłyszałem. Głośne łomotanie do drzwi.


Jestem przy tobieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz